środa, 27 marca 2013

"Chaszcze" i "Puszczyk"- Jan Grzegorczyk

Jestem świeżo po lekturze „Chaszczy” i „Puszczyka” Jana Grzegorczyka. Obie ksiązki wciągnęły mnie bez reszty. Naprawdę dawno tak dobrze mi się nie czytało. Lektura pochłonęła mnie do tego stopnia, że gdybym tylko mogła, czytałabym bez przerwy. Zła byłam, że muszę chodzić do pracy, tak ciężko było mi się rozstać z książką!

Bohaterem „Chaszczy” jest samotny, pięćdziesięcioletni mężczyzna- Stanisław Madej, który pewnego dnia postanawia przeprowadzić się z miasta do domu w samym sercu pięknej, tętniącej przyrodą Puszczy Noteckiej. Staszek jest przepełnionym kompleksami neurotykiem o wielkiej wrażliwości.

Pewnego dnia mężczyzna trafia w puszczy (w której pragnął odnaleźć spokój) na wiszące na drzewie zwłoki. To wydarzenie budzi w nim i detektywa i pisarza, staje się początkiem jego nowego życia, otwiera pasmo zaskakujących przygód i przedziwnych splotów ludzkich losów. Im bardziej Staszek stara się dociec, co spowodowało samobójstwo, tym głębiej wplątuje się w tytułowe chaszcze losów ludzkich i swojego zawikłanego wnętrza.

„Puszczyk” jest kontynuacją „Chaszczy”, można by te ksiązki skleić w jedną, „Puszczyka” ciężko byłoby przeczytać bez znajomości pierwszego tomu, a obie powieści są na tak samo wysokim poziomie.

Grzegorczyk przedstawia nam całą galerię niesamowicie barwnych postaci. Co jedna, to ciekawsza. Każdy ma tutaj fascynującą, a nie raz i mroczną przeszłość, od której jak się okazuje nie da się tak łatwo uwolnić. Postaci są niebanalne, niekonwencjonalne i choć nie raz mają na swoim sumieniu naprawdę ciężkie grzechy, nie można ich nie polubić. Bo bohaterowie Grzegorczyka są po prostu ludzcy. Razem ze swoimi wadami i mękami, z którymi zmagają się bez końca.

Tak samo ciekawą postacią jest Stanisław Madej, który jest typem człowieka nie stroniącego od refleksji nad swym życiem. Staszek to mężczyzna o naprawdę ogromnej wrażliwości, człowiek, który nieustannie poszukuje, błądzi, odnajduje i zgłębia swoją duchowość! Bo czy właśnie nie poszukiwania powinny stanowić sedno naszego istnienia?

W książkach Grzegorczyka odnalazłam wszystko, czego oczekuje od dobrej lektury. Ciekawą fabułę, świetne postaci. Zręczne połączenie kilku gatunków, mnóstwo ciekawych wątków, a także powplatane fascynujące legendy, baśnie o okolicach Puszczy Noteckiej. A najfantastyczniejsze jest to, że autor połączył wątki kryminalne, które sprawiają, że książka jest taka wciągająca z niebanalnymi refleksjami na temat ludzkiej egzystencji, które są tak sprytnie wplecione w fabułę, że w żadnym wypadku nie będą nużące, czy nazbyt moralizatorskie.

Książki wciągają, prowokują do myślenia, żałuję, że już jestem po lekturze.
Naprawdę gorąco polecam, a ja na pewno sięgnę po inne powieści Jana Grzegorczyka!

M.

W ramach wyzwania "Polacy nie gęsi".

poniedziałek, 25 marca 2013

Z wizytą na Scotland Street

Książki McCall Smitha są jak gorące kakao na mroźny wieczór, jak ciepła bielizna na zimowe dni. Powinny być zapisywane przez lekarzy jako lek na zimową chandrę.

W stwierdzeniu tym na pewno jest trochę prawdy, nie podzielam jednak  aż tak dużego entuzjazmu autora tej opinii. Książka McCall Smitha jest zabawna, faktycznie, parę razy się roześmiałam, częściej jednak "44 Scotland Street" zamiast działać na mnie jak ciepłe kakao, działała jak lek usypiający. Nie chcę mówić, że się całkiem rozczarowałam, bo w sumie była to  miła lektura i chętnie przeczytam kiedyś kolejne części. Poza  tym po przeczytaniu wywiadu z autorem książki, zapałałam do niego sympatią. Nie zmienia to jednak faktu, że lektura "44 Scotland Street" dłużyła mi się niemiłosiernie.


Młoda dziewczyna Pat postanawia żyć na własną rękę, wynajmuje więc pokój w mieszkaniu przy Scotland Street, ulicy, przy której mieszkają artyści, przedstawiciele edynburskiego mieszczaństwa oraz studenci. Totalny misz-masz! Jej współlokatorem jest Bruce- przystojny rzeczoznawca nieruchomości o cechach typowego narcyza. Mieszkanie pod jednym dachem z takim człowiekiem jest uciążliwe, na szczęście jednak Pat za sąsiadkę ma Domenicę Macdonald, bystrą osobę, która chętnie dzieli się z nią swoimi spostrzeżeniami dotyczącymi innych mieszkańców kamienicy. A w kamienicy mieszkają nie lada oryginały. Jest tu rodzina, w której wychowuje się dziecko- geniusz. Pięcioletni Bertie gra już na saksofonie i to nie byle jak, mówi po włosku, czytuje czasopisma i w ogóle wykazuje się nieprzeciętna inteligencją. Okazuje się jednak, że największym marzeniem małego chłopca jest chodzenie to zwykłej szkoły, granie w drużynie rugby i przyjaciel, z którym mógłby się zwyczajnie pobawić. Niestety jego matka, Irene, to kobieta ambitna i z wielkimi aspiracjami. Taki też musi być jej syn. Na sąsiedniej ulicy mieszka Angus Lordie, malarz, któremu zawsze towarzyszy pies ze złotym zębem. Poznajemy też Matthew, właściciela galerii, w której pracuje Pat, mężczyznę zagubionego, niezdarnego, który wciąż szuka swojego miejsca w życiu.

Całkiem sporo mamy tu bohaterów i trudno z nich wyłonić tego głównego. Książka składa się z niedługich rozdziałów ("44 Scotland Street" była wydawana w odcinkach w szkockim czasopiśmie), które są poświęcone w porównywalnych ilościach poszczególnym postaciom. Poza tym narracja prowadzona jest z punktu widzenia różnych bohaterów, mamy więc okazję spojrzeć na rzeczywistość z wielu perspektyw. Mimo możliwości bliższego zapoznania się z postaciami i wglądu w ich przeżycia i  myśli, żadna nie wzbudziła mojej sympatii, a większość wręcz mnie odrobinę irytowała. Żadna nie jest szalenie porywająca, nie fascynuje swą osobowością, a już w szczególności Pat. Dla mnie była ona okropnie mdła, przewidywalna i nawet, gdybym chciała coś więcej o niej napisać to autentycznie nie miałabym pomysłu co.

Zaletą "44 Scotland Street" na pewno jest język. Błyskotliwy, przyjemny, okraszony dowcipami Angusa czy Domeniki. Dialogi zwłaszcza między tymi dwoma osobami mogą przywołać uśmiech na twarzy. Jest też kilka zabawnych sytuacji z życia wziętych, które mogą przysporzyć odrobinę śmiechu.

Gdzieś, kiedyś czytałam, że jest to idealna książka do autobusu itp. Całkowicie się z tym zgadzam. Oczywiście jest to w dużej  mierze związane z jej kompozycją. Krótkie rozdzialiki idealnie wpasowują  się w  wolne chwile, który nam pozostają między wykonywaniem kolejnych, codziennych czynności.

Nie chcę być źle nastawiona do książek pana McCall Smitha, bo może kolejne części o losach mieszkańców edynburskiej ulicy, bardziej by mnie zainteresowały i być może kiedyś po nie sięgnę. I zmienię zdanie. Teraz niestety muszę to powiedzieć: rozczarowałam się. "44 Scotland Street" była miłą lekturą, ale zabrakło tego czegoś, co sprawia, że z wypiekami na twarzy przewracam kolejne kartki. Czy wam się spodoba? Nie wiem, ale wiem, że większość opinii o tej książce jest pozytywna. Może na was zadziała niewątpliwy i przez wielu zauważony urok tej powieści.

J.

wtorek, 19 marca 2013

"Nasze rozstania" David Foenkinos


Lubię Davida Foenkinosa i raczej nic już tego nie zmieni. Oczarował mnie światem, który wykreował w „Delikatności” zarówno w książce jak i filmie, poza tym podobają mi się jego oczy- są moim zdaniem pełne wrażliwości. Dlatego nie napiszę nic szczególnie krytycznego o kolejnej jego powieści, którą miałam przyjemność przeczytać, mimo że „Naszym rozstaniom” pewnie można by co nieco zarzucić.

Historia zaczyna się podobnie, jak w „Delikatności”. Kobieta i mężczyzna zwracają na siebie uwagę w bardzo nietypowy sposób. Fritz (tak, tak, dziwaczne imię, jak na bohatera francuskiej książki) zwraca uwagę na Alice w momencie, gdy ta odgarniając włosy po drodze zahacza o nos. Ten drobny gest tak bardzo go urzeka, że zakochuje się w dziewczynie. 

Alice i Fritz, choć bardzo się kochają, nie potrafią ze sobą żyć. I właśnie o tym jest, jak sam tytuł wskazuje, jest książka Foenkinosa. O miłości i tym, jak trudno stworzyć związek, który nie sypie się na każdym kroku, jak domek z kart. 

Pod wieloma względami „Nasze rozstania” są bardzo podobne do „Delikatości” i choć z jednej strony można powiedzieć, że jest to ich zaleta, to z drugiej strony, używając kolokwializmu, odważam się rzec, że trochę to na jedno kopyto pisane.
Znów jest to książka na jeden wieczór. 
Znów autor piszę pięknymi i „okrągłymi” zdaniami.
Znów balansuje zgrabnie na granicy dramatu i groteski. 

Doceniam Foenkinosa najbardziej za dwie rzeczy- za to jak potrafi pisać o uczuciach i jak ładnie je analizuje. I za to, jak potrafi rozbawiać. Czytając „Nasze rozstania” nie raz się uśmiechałam, a momentami nawet śmiałam. Nie raz też byłam wzruszona. 

Jedna rzecz mocno mnie rozczarowała w powieści. Nie bardzo przypadli mi do gustu bohaterowie. Jak dla mnie byli trochę nijacy, a Fritz w zasadzie mnie irytował- myślę, że wiele kobiet będzie miało podobne odczucia. 

Nie udało się też moim zdaniem wytworzyć Foenkinosowi takiej magii, jaką czuć było na każdej stronie „Delikatności”. Dlatego „Nasze rozstania” polecam, jako książkę, z którą można spędzić miły wieczór i się zrelaksować, natomiast nie oceniam jej szczególnie wysoko, choć  jak już wspomniałam- Foenkinosa lubię i już! 

M.

niedziela, 17 marca 2013

Marcowy stosik

Oto książki, które uzbierały mi się na komodzie koło łóżka. Najbliższy czas spędzę właśnie z nimi. Ostatnio kiepsko z czasem, liceum mnie z niego okrada, więc pewnie nie wszystkie zdołam przeczytać do końca marca i pozostanie mi coś na kwiecień ;)



A więc mamy tu:

1. 44 Scotland Street- Alexander McCall Smith- właśnie zaczęłam czytać. Zapowiada się lekko i sympatycznie.
2. Stowarzyszenie Miłośników Literatury i Placka z Kartoflanych Obierek- Mary Ann Shaffer i Annie Barrows- dawno temu przeczytałam o niej recenzję, która utkwiła mi w głowie. Zobaczyłam ją ostatnio w bardzo korzystnej cenie i się skusiłam.
3. Moja mama czarownica: Opowieść o Dorocie Terakowskiej- Katarzyna T. Nowak- od dawna mam w planach książkę o jednej z moich ulubionych polskich pisarek.
4. Sto lat samotności- Gabriel Garcia Marquez- podobno piękna książka.
5. Dziewczyna z lasu- William Kowalski- czytałam już dwa razy, ale tak ją lubię, że nigdy mi się ona nie znudzi. Jest świetna, choć niestety tak mało znana.
6. W drodze- Jack Kerouac- bardzo się cieszę, że koleżanka siostry mi ją pożyczyła. Wreszcie będę mogła ją przeczytać!

Pierwsze dwie książki na górze stosiku kupiłam ostatnio w księgarni internetowej, pozostałe są niestety tylko pożyczone. Zapowiadają się w każdym razie miłe dnia w ich towarzystwie ;)

Udanego tygodnia!

J.

piątek, 15 marca 2013

Bardzo mile zaskoczona

Czym? Naszą epopeją narodową!

W gimnazjum miałam do przeczytania kilka fragmentów "Pana Tadeusza". Och, jak mi to wtedy ciężko szło, za żadne skarby świata nie mogłam się wciągnąć, a ponieważ jak zwykle na półce czekały na mnie inne ciekawsze książki, to nawet pierwszych dwóch ksiąg nie zdołałam przeczytać.

Dlatego, kiedy teraz, już w liceum, nauczycielka od polskiego zapowiedziała lekturę "Pana Tadeusza" to pomyślałam "O nie, znowu ta nieszczęsna książka!" i pomyślałam, że dzieło Mickiewicza pozostanie chyba jedną z tych lektur, których nie przeczytałam i nie przeczytam. Potem jednak uznałam, że to wstyd nie znać epopei narodowej. No i dałam jej drugą szansę... i bardzo, ale to bardzo się z tego cieszę!


Tym razem moje czytanie "Pana Tadeusza" wyglądało zupełnie inaczej. Czytało mi się bardzo dobrze, wciągnęłam się i z niecierpliwością czekałam na to, co przyniosę następne strony. Zainteresowały mnie postacie, a z racji, że interesuję się historią, także tło historyczne. Ale to, co najbardziej mnie urzekło to piękne opisy przyrody i wiejskiego krajobrazu. Za oknem pada śnieg, chociaż jest marzec. Robi się to coraz bardziej męczące. W takich okolicznościach czytanie o uroczym Soplicowie jest jak balsam dla duszy- zielone lasy, bujne łąki, stawy otoczone trzciną, piękny ogródek koło dworku pełen warzyw, ziół i owoców- ach, jak to wszystko sielankowo brzmi! Aż zachciało mi się lata i wakacji. Do tego miłosne zajścia między mieszkańcami dworku, nieraz bardzo zabawne, zatargi między szlachtą, uczty, polowania. Wszystko to tworzy niesamowity klimat. To taka esencja polskości i Polska, jakiej już od dawna nie ma.

Nie będę się zbytnio rozpisywać, już będę kończyć. Nie czuję się osobą odpowiednią do pisania recenzji czy oceniania takiego dzieła.

Myślę sobie tylko, jak bardzo utalentowanym człowiekiem trzeba być, żeby napisać 261 stron trzynastozgłoskowca z pięknymi rymami... I to wszystko jest pełne ładu i składu.

Jeśli ktoś nie jest przekonany do "Pana Tadeusza" to bardzo polecam i zachęcam do dania szansy tej książce. Teraz jest ona jedną z moich ulubionych lektur.

J.

W ramach wyzwania "Polacy nie gęsi"

sobota, 9 marca 2013

Co nam się marzy

...czyli co chciałybyśmy ujrzeć w swojej domowej biblioteczce.



1. "Podróżniczki. W gorsecie i krynolinie przez dzikie ostępy"- Wolf Kielich- książka o odważnych kobieta XIX wieku, które były na tyle silne, by zaprzeczać przekonaniom, że płeć piękna jest stworzona jedynie do siedzenie w domu i wyruszyły w dalekie podróże. To musi być niezwykle ciekawa książka i w dodatku, wydaję mi się, że bardzo ładnie wydana. Mam nadzieję, że kiedyś znajdzie się na moim regale.

2. "W drodze"- Jack Kerouac- o książce dowiedziałam się dzięki filmowi. Pociągają mnie te klimaty, amerykańskie bezdroża i w ogóle ta historia. Jak to się mówi: "chcieć mieć"!

3. "Gwiazd naszych wina"- John Green- kiedyś zaczęłam czytać tę książkę w Empiku, już pierwsze strony mnie oczarowały, jednak nie udało mi się jeszcze kupić tej książki i na spokojnie skończyć w domu.

4. "Wyspa niesłychana"- Eduardo Mendoza- bardzo chcę zapoznać się lepiej z twórczością tego hiszpańskiego pisarza, a o tej książce słyszałam wiele dobrego, poza tym wpadła mi w oko jej tajemnicza okładka.

5. "Anna German o sobie"- Mariola Pryzwan- osoba Anny German zainteresowała mnie bardziej dzięki serialowi, który, swoją drogą jest naprawdę dobry. Stwierdziłam właśnie, że dobrze by było mieć u siebie na regale parę ciekawych biografii i może właśnie ta będzie pierwszą.

6. "Bez rąk, bez nóg, bez ograniczeń!"- Nick Vujicic- ten człowiek zaraża pozytywną energią, a jako człowiek pełen wiary, siły i nadziei jest dla mnie wzorem do naśladowania. Jego filmiki na YouTubie zawsze mnie wzruszają i dopingują. Od dawna marzy mi się ta książka, musi być naprawdę inspirująca i warto chyba mieć ją na własność.

7. "Ucho od śledzi w śmietanie"- Alan Bradley- uwielbiam serię o Flawii de Luce, o czym zresztą już tu pisałam. Mam już dwie części i nie mogę się doczekać lektury pozostałych!

8. "Dom duchów"- Isabel Allende- czytałam "Portret w sepii" i "Córkę fortuny", a w zasadzie to właśnie od "Domu duchów" powinnam zacząć, ale akurat tamte znalazłam w bibliotece. Wszystkie trzy bardzo chciałabym mieć. 

9. "Andaluzja, Olé!"- Victoria Twead- lubię Hiszpanię i hiszpańskie klimaty. W deszczowe, szare dni, dobrze mieć książkę, dzięki której można się przenieść do słonecznego, spokojnego miasteczka w Andaluzji. 

10. "Jeżycjada"- Małgorzata Musierowicz- na koniec ukochana "Jeżycjada"! UWIELBIAM! Na regale mam już dziesięć części, ale to nadal tylko połowa całej serii. Od dawna moim marzeniem jest zgromadzić całą, pięknie by się ona prezentowała na półce!

J.




W zasadzie większość książek, które wybrałam, to pozycje, które już przeczytałam, ale bardzo chcę je mieć pod ręką , na swoim regale!

1.Forrest Gump” Winstron Groom- uwielbiam Forresta, a pamiętam, że przy książce zaśmiewałam się do łez. Warto by ją było mieć i sięgać po nią zawsze, gdy przychodzi zły nastrój. Taki lek na całe zło.

2. „Sto lat samotności” Gabriel Garcia Marquez- oczywiście też już przeczytane, ale to moim zdaniem jedna z najpiękniejszych książek wszechczasów i wstydem jest nie mieć jej na półce. W ogóle chciałabym mieć wszystkie książki tego pisarza, póki co posiadam jedynie „Miłość w czasie zarazy” i ”Dwanaście opowiadań tułaczych”.

3. „Muminki” Tove Jansson- chodzi mi o to piękne wydanie. Mam już część pierwszą i bezwzględnie muszę mieć drugą! Wszystkie wspaniałe opowiadania o muminkach w dwóch opasłych tomach, to bajka! Nasza księgarnia wpadła na wspaniały pomysł!

4. „Uczciwa oszutska” Tove Jansson- jestem bardzo ciekawa książki Jansson, która skierowana jest do dorosłego czytelnika. A że bardzo cenię tę autorkę, chętnie postawię tę pozycję na półce.

5. „Traktat o łuskaniu fasoli” Wiesław Myśliwski- gdybym się miała zdecydować i wybrać mojego mistrza literackiego, to chyba byłby to Myśliwski. Kocham jego książki, są piękne, wzruszające, mądre. Mam jak na razie tylko „Nagi sad”. Chcę mieć wszystkie! A „Traktat...” najbardziej chyba lubię.

6. „Przygody Astrid- zanim została Astrid Lindgren”- kocham Astrid Lindgren i przeczytałam wszystkie jej książki i prawie wszystkie mam. Tę książke przeglądałam kiedyś na targach książki dla dzieci i oczarowało mnie jej wydanie. Marzę o niej już od dawna.

7. „Pochwała powolności” Honore Carl- ciekawi mnie filozofia slow life i taki tryb życia mnie pociąga. Chociaż czasu brak na taką powolność. Chcę przeczytać, bo czasami lubię sięgnąć po jakiś poradnik i coś z niego wyciągnąć i wprowadzić w swoją codzienność.

8. „Mio mój Mio” Astrid Lindgren- jak już wyżej napisałam kocham książki Astrid. Tę miałam, ale ktoś sobie przywłaszczył, a to chyba jedna z najpiękniejszych jej historii. Chcę ją sobie przypomnieć.

9. „Grób” Gaja Grzegorzewska- kiedyś usłyszałam o tej młodej autorce w Radiu Kraków (nawiasem mówiąc moje ulubione radio i jedyne jakie słucham, ciekawe audycje, rewelacyjna muzyka!), a potem przeczytałam ciekawą rozmowę w WO. Gaja pisze kryminały, a akcja „Grobu” toczy się w moim rodzinnym mieście- Krakowie. 

10. "Nigelle gryzie” Nigelle Lawson- lubię mieć książki kulinarne, nie mam żadnej książki Nigelli, a myślę, że warto! 


M.

poniedziałek, 4 marca 2013

Prowincja pełna rozczarowań


Zaczęło się od tego, że na którymś z blogów zobaczyłam zapowiedź trzeciej części trylogii Katarzyny Enerlich- „Prowincja pełna smaków”. Opis wydawał mi się ciekawy i smakowity, więc pomyślałam, że chcę tę książkę przeczytać. Potem rozejrzałam się za dwoma pierwszymi częściami i postanowiłam nabyć „Prowincję pełną marzeń”. Książka dodatkowo zachęciła mnie okładką. Ładna, zielonkawa kolorystyka, piękny mlecz i efekt starego zdjęcia. Kupiłam, odłożyłam na półkę, by skończyć to, co czytałam uprzednio, po czym z wielkim zapałem zabrałam się za lekturę „Prowincji pełnej marzeń”.

Wiedziałam, że powieść pani Enerlich należy do grupy typowych „babskich czytadeł”, a nie ukrywam, że od czasu do czasu lubię coś takiego przeczytać, bo po prostu tego typu lektury sprawiają dużo przyjemności i zapewniają  relaks. Ostatnią książką w tym stylu, którą przeczytałam, była cudowna „Cukiernia pod Amorem”. Całą trylogię Gutowskiej- Adamczyk lubię bardzo i uważam, że są to naprawdę dobre powieści! Liczyłam na coś podobnego i… niestety rozczarowałam się boleśnie!

Zaczynało się całkiem ciekawie i początkowo moje emocje były pozytywne. Już sama perspektywa przeniesienia się na kilka chwil nad mazurskie jeziora była dla mnie nie lada zachętą. Fabuła też zarysowywała się całkiem, całkiem, do tego polubiłam główną bohaterkę- Ludmiłę. Nieco nieśmiała, rudowłosa, lubiąca gotować i zbierać zioła- pomyślałam- fajna babka! Przyjemnie mi też było w jej przytulnym mieszkanku znajdującym się w starej, pełnej szeptów z przeszłości, kamiennicy. Również jej miłosna historia zaczęła się ciekawie, bo niosła ze sobą wzruszające wspomnienia.
I tak mniej więcej, przez pierwsze sto stron, czytało mi się naprawdę dobrze. Niestety… kolejne rozdziały przynosiły coraz więcej rozczarowań, a z każdą kolejną stroną czułam narastającą we mnie irytację. Książkę dokończyłam w mękach!

Co mi się tak bardzo nie spodobało?

Już odpowiadam. Po pierwsze- fabuła, która jak nadmieniłam, zapowiadała się ciekawie, zaczęła stopniowo robić się co raz bardziej naiwna, aż w końcu stała się nieznośna, a moje nerwy zaczęły sięgać zenitu! Nie chcę zdradzać szczegółów, bo może ktoś będzie chciał książkę przeczytać, ale podam bodaj jeden przykład. Ludmiła dowiaduje się po latach niewiedzy, że ma siostrę. Jej ukochany, nieżyjący już tata, pojechał swego czasu na turnus do sanatorium i (czy to trzeba pisać? Czy to zbyt oczywiste, co wydarzyło się dalej?) zdradził swą żonę, przy okazji płodząc dziecko z inną kobietą. Ale cóż z tego? Ludmiła i Hania w ułamku sekundy zaprzyjaźniają się i dogadują tak dobrze, że Hania opuszcza Wrocław i zamieszkuje z Ludką na Mazurach! Ludmiła rezygnuje z pracy w redakcji…. Jedna przepłakana noc, kilka telefonów do znajomych, że szuka zajęcia, że to i tamto i bach! Ludmiła już wie, co będzie robić! Będzie sprzedawać swoje rękodzieło przez internet! Wystarcza zaledwie kilka dni, a interes rozkręca się do tego stopnia, że przynosi kobiecie większe zyski, niż praca w redakcji! Po drugie- Ludmiła. Ludmiła zraniła moje serce! Bo polubiłam ją, a zaraz potem musiałam diametralnie zmienić o niej zdanie! Myślałam przecież, że jest fajną babką! A okazała się być niezrównoważoną emocjonalnie egoistką! 

Widzicie ile tu wykrzykników? Jestem świeżutko po lekturze i nadal grają we mnie nerwy! Bo ta książka mogła być zupełnie inna! Mogła być naprawdę dobra! Bo miała pachnieć ziołami, łąkami i potrawami! Naprawdę, dawno żadna lektura nie rozczarowała mnie aż tak bardzo! 

Jedyne, co muszę przyznać- powieść wciąga. Nie mogłam się od niej oderwać, dlatego wiem, że i tak przeczytam dwie kolejne części. Szczególnie ciekawa jestem ostatniej, bo podobno najlepsza… Pytanie tylko, czy jestem w stanie dać drugą szansę Ludmile? Może jako kobieta dojrzalsza, stateczniejsza, będzie nieco bardziej strawna? 

Plusem książki jest kilka ciekawych wiadomości o historii  przedwojennych Prus Wschodnich. Mogłabym wypisać miejscowości, które odwiedza Ludmiła i chętnie je odwiedzić i być może tak zrobię. Doceniam też, że opowiada o życiu na prowincji. Podoba mi się wizja spokojnego życia, kupowania warzyw na targu od sprzedawców, których się zna, z którymi zawsze można zamienić parę słów. Mogłabym tak żyć.

Jednak niestety, to co najbardziej zepsuło tę powieść, to nieprawdopodobieństwo wydarzeń. Rozumiem, że to powieść, ale w końcu to jednak ma być właśnie powieść! Nie bajka. 
Książkę odstawiam na półkę. Potrzebuję teraz jakiegoś leku w postaci znacznie ambitniejszej lektury. Pustym słowom już dziękuję. 


M.


W ramach wyzwania "Polacy nie gęsi"