wtorek, 26 listopada 2013

Filmowo.

Miałam okazję w ostatnim czasie być dwa razy w kinie. Na pierwszy film wybrałam się przypadkowo, za namową Mamy, a w zasadzie pod przymusem ;) ale bardzo dobrze się stało, bo warto było zobaczyć "Idę" w reżyserii Pawła Pawlikowskiego.
Nie miałam ochoty na tę tematykę. Rozliczanie się z przeszłością. Tragiczne czasy drugiej wojny światowej  i zagłada Żydów. Można by zapytać, jak długo można wciąż i wciąż rozdrapywać te rany? Wałkować te same tematy? Ale można też powiedzieć, że o tym nadal i wciąż trzeba mówić, bo już niedługo przyjdzie pokolenie ludzi, wśród których nie będzie nikogo, kto przeżył ten wielki dramat na własnej skórze. A przecież o tym nie można zapomnieć, wymazać, prawda? 
Mamy w filmie dwie kobiety. Całkiem różne. Ida czeka na śluby zakonne, jednak zanim je złoży, wyrusza w podróż. Spotyka się ze swoją ciotką- Wandą- krwawą Wandą, stalinowską sędziną (świetna rola Agaty Kuleszy). Dowiaduje się, że jest Żydówką, poznaje dramatyczne dzieje wymordowania swojej żydowskiej rodziny i razem z Wandą jedzie do wsi, z której pochodzi, by poznać dokładnie historię dnia mordu i odnaleźć zakopane gdzieś w lesie ciała. 
Ciężkie to rozdrapywanie ran. Wanda, pozornie chłodna, wyrachowana, mająca na sumieniu śmierć niejednego, okazuje się dogłębnie poranioną kobietą ze złamanym życiem. Ida opanowana, skromna, skrywająca swą kobiecość pod habitem po spotkaniu z Wandą zaczyna mieć wątpliwości, czy wybrała właściwą dla siebie drogę. Kobiety skrajnie różne, obie skomplikowane i zagmatwane wewnętrznie. 
Cały film jest czarno- biały. Piękne zdjęcia. Zamglone widoki. Nostalgiczne, melancholijne, poetyckie obrazy. Cisza i spokój zbudowane przez czarne kadry świetnie współgrają ze skąpymi dialogami. Nieprzegadany, powolny, a zarazem dosadny i przytłaczający. Z kina wychodzi się w ciszy.


Drugi film, który obejrzałam z wielką przyjemnością, to "Czas na miłość". Przez polskich dystrybutorów reklamowany, jako komedia romantyczna, a tymczasem to moim zdaniem bardziej mieszanka melodramatu i komedii, przy której naprawdę można się serdecznie pośmiać. To jeden z tych filmów, który ogląda się z uśmiechem nieschodzącym z twarzy (poza kilkoma fragmentami, gdy łza wzruszenia kręci się w oku). Po którym wychodzi się z kina z myślą, że chce się być lepszym człowiekiem, patrzy się na świat znacznie pozytywniej i nagle bardziej kocha się wszystkich ludzi dookoła. W sam raz do obejrzenia przed zbliżającym się wielkimi krokami grudniem. 
Wszystkie postaci w filmie budzą sympatię, począwszy od ojca zagranego przez rewelacyjnego Billa Nighy, poprzez rudego syna, który jest czarującym, świetnym facetem, jego ukochaną, pełną wdzięku Mary (śliczna, dziewczęca Rachel McAdams), czy też świetnego, zabawnego, cynicznego i wiecznie marudzącego Harrego. 
Przesłanie płynące z "Czasu na miłość", choć może i banalne, na pewno jest warte przypomnienia. Zresztą rady, których udzielna nam główny bohater są naprawdę cenne i dobrze by było, gdyby każdy umiał je wprowadzić w swoje życie. Rudzielec radzi nam:
- żebyśmy żyli codziennym życiem,
- cieszyli się jego zwyczajnością,
- doceniali to, co mamy- ludzi, którzy nas kochają, których my kochamy,
- starali się każdy dzień przeżyć, jak najlepiej.
Banał, prawda? Ale kto z nas potrafi te prościutkie zasady wprowadzić w swoją codzienność? Ten jest zapewne szczęśliwym człowiekiem :)
Naprawdę film wart zobaczenia! Dla czystej przyjemności oglądania i podania sobie zastrzyku dobrej energii! Wrócę do niego jeszcze na pewno, a Wam wszystkim polecam!!!


M.

środa, 20 listopada 2013

Dziwne losy Jane Eyre- Charlotte Brontë

Gdzie spędziłam ostatnie dni? W pięknej, zielonej Anglii. Otaczały mnie tamtejsze, urokliwe krajobrazy wrzosowisk, rozległych, soczystych pól, mijałam zamki i posiadłości oraz wiejskie, ubogie chaty. Towarzyszyłam bohaterce książki Charlotte Brontë, Jane Eyre, przez lata jej przykrego dzieciństwa, dni spędzone w szkole dla sierot, potem w Thornfield i Morton. Koleje jej życia były bardzo zawiłe, a ja z zapartym tchem je śledziłam. Dziwne losy Jane Eyre to piękna lektura, w której można się pogrążyć bez reszty i zapomnieć o bożym świecie. Jest to powieść przede wszystkim o wielkim, bezgranicznym uczuciu, które narodziło się pomiędzy Jane a panem Rochesterem oraz trudnej drodze do szczęścia.  

Jane po długoletnim pobycie w szkole dla sierot (najpierw jako uczennica, potem nauczycielka) postanawia ruszyć w świat. Znudzona swoim dotychczasowym życiem, czuje, że potrzebuje czegoś więcej. Los rzuca ją do zamku w Thornfield, gdzie Jane zaczyna pracować jako nauczycielka małej Adelki. Wkrótce nasza bohaterka poznaje właściciela majątku- tajemniczego Edwarda Rochestera. 

Jane i Rochester. Dwa, skrajne przeciwieństwa. Ona- młoda, uboga, nieobyta, z początku trochę nieśmiała, skromna i spokojna. On- bogaty, znacznie od niej starszy, szalony, impulsywny. Ale przeciwieństwa się przyciągają. Jane i Edward są szczęśliwi, planują wspólną przyszłość, jednak w dniu ich ślubu wychodzi na jaw głęboko skrywana przez Rochestera tajemnica, która zmusza zakochanych do rozłąki... Ale nawet wtedy, gdy są daleko od siebie, ich miłość ani trochę nie maleje. Czy takie historie, takie miłości w ogóle się zdarzają?

Charlotte Brontë stworzyła bardzo wyrazistych bohaterów. Mówię tu przede wszystkim o Jane i Edwardzie, ale oprócz przez powieść przewinęła się cała masa innych, ciekawych postaci. Poza tym niezwykle umiejętnie oddała klimat tamtych czasów! Na początku napisałam, że czytając powieść Brontë, mijałam wiejskie chaty i podziwiałam angielski krajobrazy. Tak właśnie było. Chwilami naprawdę czułam się, tak jakbym tak była. Teraz nawet trochę tęsknię za tym wszystkim, a w szczególności za Jane i Rochesterem. Bardzo polubiłam te postaci.

Dziwne losy Jane Eyre to kultowa powieść, pewnie niewielu jest takich, którzy jeszcze się z nią nie zapoznali. Ale jeśli ostał się jednak ktoś taki, kto nie zna tej powieść, bardzo zachęcam do lektury. Myślę, że się nie rozczarujecie.

J.

poniedziałek, 11 listopada 2013

Przez żołądek do serca, czyli- "Przepiórki w płatach róży"- Laura Esquivel

Biedna, biedna Tita. Jako najmłodsza córka nie mogła wziąć ślubu ze swoim ukochanym mężczyzną. Jej obowiązkiem było zajęcie się niezwykle wymagającą i despotyczną matką aż do jej śmierci. A Tita kochała Pedra miłością wielką, gorącą, namiętną i to z wzajemnością. Cóż jednak z tego, skoro tradycji musiało stać się zadość? ... Pedro musi wziąć ślub ze straszą siostrą (to jedyna dla niego szansa, by być blisko ukochanej kobiety), a Tita może wyrażać swoje uczucia jedynie za pośrednictwem przyrządzanych przez siebie potraw.
Tak oto zaczyna się magiczna powieść meksykańskiej autorki Laury Esquivel. Powieść, a w zasadzie to piękna, wzruszająca baśń. "Przepiórki w płatkach róż" wspaniale wpisują się w nurt literatury iberoamerykańskiej, tryskającej magią i niesamowitymi wydarzeniami. 
Książka wprost bucha smakami, uczuciami, zapachami. Ślinka aż cieknie, gdy autorka opisuje sposób przyrządzania poszczególnych potraw meksykańskich, które stają się tutaj afrodyzjakami. W potrawach zaklęte są namiętności i emocje ludzkie, dania podawane przez Titę budzą w ludziach nieznane im dotąd uczucia. "Przepiórki w płatkach róż" są więc powieścią o gotowaniu i jedzeniu, ale przede wszystkim mowa tu o miłości- pełnej erotyzmu i namiętności, a w zasadzie, moim zdaniem, jest to po prostu powieść erotyczna- miłość to cielesność. To bliskość dwóch rozpalonych ciał, które pragną się sobą cieszyć bez końca. 
Tita, to typowa meksykanka. Tak właśnie je sobie wyobrażam. Jako kobiety, które są namiętne i erotyczne.  Mają pełne, krągłe, kobiece ciała i nie wstydzą się swojej
seksualności. Przepełnione są emocjami i to one kierują ich postępkami.
Nastrój powieści jest nieco melancholijny, fabuła trochę jak z noweli meksykańskiej, ale dla kogoś kto lubi literaturę iberoamerykańską, to strzał w dziesiątkę. To nie jest literatura, która budzi jakieś refleksje, pozwala wyciągać jakieś wnioski.. nie, nie. To jest książka, która ma być ucztą dla naszych zmysłów. Jej się w zasadzie nie czyta, ją się chłonie wszystkimi zmysłami. 

"(...)Na próżno, działo się z nią coś niezwykłego. Próbowała szukać oparcia u Tity, ale ta siedziała, jak nieobecna, jej ciało tkwiło wprawdzie na krześle w pozie, trzeba przyznać, nienagannej, ale w oczach nie było śladu życia. Zdawało się, że za sprawą niezwykłej, alchemicznej reakcji jej jestestwo rozpłynęło się w różanym sosie, w przepiórczym mięsie, w winie i we wszystkich zapachach unoszących się nad stołem. W ten sposób przenikała do ciała Pedra- lubieżna, pachnąca, gorąca, absolutnie zmysłowa(...)"

M.

piątek, 8 listopada 2013

mała Josie

Leżą na mojej półce dwie cieniutkie książeczki: "Josie Smitch" oraz "Josie i Boże Narodzenie". Drugą z nich dostałam w nagrodę za grzeczne zachowanie na świetlicy :) ... i wtedy bardzo polubiłam przygody Josie, jednak z całego cyklu udało mi się skolekcjonować jedynie dwie części. Autorką serii jest brytyjska pisarka (która tworzyła głównie kryminały)- Magdalene Nabb.

Josie ma chyba koło sześciu lat, choć nigdzie nie jest to napisane wprost. Jest uroczą, nieco niezdarną dziewczynką z wielkim sercem. Nie ma Taty, więc nie żyje jej się lekko... no i czasami zdarza jej się troszkę kłamać.. ale wtedy zawsze mocno zaciska oczy ;)
Obie książeczki złożone są z trzech krótkich rozdziałów. Każdy jeden opisuje jakieś ważne wydarzenie z życia dziewczynki- czy to bal przebierańców, czy to urodziny mamy. 
Miło czytało mi się teraz te historie. Bardzo podobają mi się ilustracje. Zastanawiam się też, dlaczego aż tak lubiłam te książeczki, jako dziecko. Pewnie dlatego, że są ciekawe, wciągające, wdzięczne, a Josie jest właśnie taka, jaka powinna być mała dziewczynka- czuje i myśli właśnie tak. Widać, że autorka dobrze znała dziecięcą psychikę.
Poza tym Josie jest dosyć biedną dziewczynką. A ja zawsze lubiłam historie o dzieciach, które nie mają za dużo pieniędzy. Bo to właśnie one potrafią najpiękniej przeżyć swoje dzieciństwo. Ważna jest fantazja i wyobraźnia, a nie kolejna zabawka, kurząca się na półce. Brak pieniędzy nie przeszkadza w tym by być szczęśliwym i mieć wspaniałe, pełne przygód życie. Tacy są przecież bohaterowie książek Astrid Lindgren i taka jest mała Josie.

Na pewno będę czytała historie o Josie mojej córeczce :) i może uda mi się skompletować pozostałe części!


M. 



poniedziałek, 4 listopada 2013

Pąsowa róża i porcelanowy zegar

Pewnego dnia czternastoletnia Anda, zupełnie przez przypadek, cofa się o 80 lat w czasie. Ze swojego pokoju przenosi się w realia XIX w. Razem z nią w czasie przemieszczają się również jej najbliższe osoby- rodzice, rodzeństwo, koleżanki z klasy. Jednak to tylko Anda zdaje sobie sprawę z tego, co się wydarzyło!
Na pewno wiecie, jaką książkę mam na myśli. Mowa o przepięknej opowieści Godzina pąsowej róży Marii Krüger. Strasznie miło wspominam tą powieść. Pamiętam, że kiedy ją przeczytałam, nie mogłam o niej zapomnieć i chodziła mi ona po głowie jeszcze bardzo długo.

Taka podróż w czasie to musi być przygoda! Kto by nie chciał takiej przeżyć? Zobaczyć dwór Zygmunta Augusta, przechadzać się po agorze w starożytnych Atenach, czy tak jak Anda, przenieść się do dziewiętnastowiecznej Warszawy... Chociaż na chwilę, na jeden dzień... Choć z drugiej strony... męczyć się cały dzień z ciasnym gorsecie? Przestrzegać wszystkich reguł, zasad, zwyczajów? Chodzić wszędzie w towarzystwie przyzwoitki? Hm, trudno się dziwić, że Anda przez długi czas tak bardzo chciała wrócić do XX w. 

Wygodniej zatem przeżywać tą przygodę siedząc w fotelu pod grubym kocem! A zatem Godzina pąsowej róży jest idealną propozycją- na jesienny wieczór, mroźny poranek albo podróż tramwajem. Uwielbiałam tę powieść i nadal uwielbiam i za parę lat chętnie znowu ją przeczytam!

Wróciłam do tej książki za sprawą akcji TYGODNIA Z LITERATURĄ DZIECIĘCĄ I MŁODZIEŻOWĄ zorganizowanej przez autorkę bloga Gwiazdowy Gościniec. To naprawdę świetny pomysł, wreszcie zmotywowałam się, żeby przeczytać książkę, do której już od dawna miałam ochotę wrócić!


Pozdrawiam!
J.