poniedziałek, 30 grudnia 2013

"Moje konstelacje gwiazd.."


(Macierzyństwo- Stanisław Wyspiański)

Gdy mnie nie słyszysz, ja chcę ci przysiąc,
Że póki mogę, będę cichą tarczą twą.
A gdy dorośniesz, otworzę na oścież drzwi
I spróbuję cię uwolnić z moich rąk
  
(...)

Codziennie mnie zachwyca twoje maleńkie życie.
Na wielkie przyjdzie jeszcze czas.
Dziś jesteś mi światem, a twoje złote piegi to jego blask.
W pochmurną noc to moje konstelacje gwiazd.

(A.M. Jopek- Kołysanka)

M.

sobota, 28 grudnia 2013

Stosik, czyli co znalazłam pod choinką...

A więc, myślę, że czas już pochwalić się moimi nowymi książkami, które znalazłam w tym roku pod świątecznym drzewkiem... Stosik może nie jest za wysoki, ale wszystko to są lektury, na które od dawna mam wielką ochotę i bardzo się cieszę, że znajdą się one na moim regale (na którym, swoją drogą, naprawdę nie ma już miejsca! Nowy pilnie potrzebny!). 



Widok z Castle Rock- Alice Munro- wypada zapoznać się z twórczością tegorocznej noblistki. Urzekła mnie okładka tej książki!

Barcelona Jazz Club- Xavier B. Fernandez- ta książka to akurat całkowita niespodzianka, ale bardzo się z niej cieszę! Lubię hiszpańską literaturę. Zapowiada się naprawdę ciekawie.

Szukając Alaski- John Green- Gwiazd naszych wina stoi już na moim regale, do kompletu brakuje mi już tylko trzeciej powieści Greena.

Dziennik Mai, Isabel Allende- Allende stała się ostatnio jednym z moich ulubionych autorów. Perspektywa kolejnej, porywającej książki tej pani jest bardzo miła.

Jeśli chodzi o książki to już wszystko. Ale, ale... dostałam jeszcze pewien bardzo użyteczny przy czytaniu gadżet, który od dawna mi się marzył. Oto on:



Wreszcie będę mogła bez końca czytać w podróży w aucie. Nie straszne mi już teraz ciemności! :)

Pozdrawiam, 
J.

wtorek, 24 grudnia 2013

Świąt jak u Borejków...

Zgaszono światło, zapalano świeczki na choince. Rumuńskie dzieci, siedzące obok Pyzy i Tygryska, zagapiły się, nic nie rozumiejąc, na lampę, a potem wstały, jak wszyscy. Ojciec Borejko chrząknął po raz drugi i rzekł:
- Silentium, kochani.
Pyza otworzyła książką na stronicy założonej wstążeczką. 
- Narodzenie Jezusa- przeczytała głosem zasapanym z przejęcia. - W owym czasie wyszło rozporządzenie Cesarza Augusta...
Elka zupełnie niespodziewania poczuła, że ma łzy w oczach. Nie rozumiała, dlaczego. Zwykły wieczór wigilijny. Zwykła rodzina. (...) Zmarszczyła brwi i podniosła wzrok. I zobaczyła naprzeciwko mamę Borejko.
Mama Borejko też miała łzy w oczach.
Jak co roku w tej właśnie chwili. Oto cała jej rodzina zgromadziła się wokół stołu, wszyscy zdrowi, wszyscy- wciąż jeszcze razem. (...) 
Dziękuję- przemknęło przez głowę mamie Borejko. - Dziękuję. Za to całe szczęśliwe życie.

Piękne są święta u Borejków w kamienicy numer 5 przy ulicy Roosvelta. Takich właśnie Wam życzymy!
Spędzonych w rodzinnej atmosferze, pełnych ciepła, serdeczności i miłości. Niech będzie pięknie w Waszych domach. Wykorzystajcie te trzy dni jak najlepiej! 

Wesołych :)

M&J

piątek, 20 grudnia 2013

Czyste radości mojego życia- Jan Šmid

Czyste radości mojego życia to książka raczej mało znana. To tytuł, który niewielu obił się o uszy. A tak być nie powinno! Moim zdaniem książka Jana Šmida to powieść, którą każdy powinien przeczytać!Bo to książka niby zwyczajna, ale bardzo mądra i mająca niesamowicie pozytywny przekaz. O człowieku prostym i zwyczajnym, ale jednak wyjątkowym. Człowieku, który posiadł tę trudną sztukę bycia po prostu szczęśliwym.


Taką właśnie osobą jest Nat Jessel- trzydziestoośmioletni komiwojażer, który jeździ po bezdrożach Ameryki swoim starym samochodem i rozwozi artykuły odzieżowe. Jego życie składa się z tych właśnie podróży w interesach oraz dni, które spędza samotnie w swojej ukochanej, górskiej chacie lub ewentualnie na kolacjach u Hasketta, swojego pracodawcy. Nat czasem czuje się trochę samotny, ale niespecjalnie. W gruncie rzeczy lubi swoją samotność, wolność, niezależność. Jest mu dobrze tak, jak jest.


Pewnego dnia spotyka jednak Eileen, która staje się  jego wierną towarzyszką. Eileen to piękna, dystyngowana, pewna siebie... lwica! Tak, lwica! Wygłodzona, opuszczona przyplątuje się do Nata, a ten po chwilach prawdziwej grozy, przekonuje się, że ma ona jak najbardziej pokojowe zamiary Jest to początek prawdziwej przyjaźni oraz całej serii wspólnych, niepowtarzalnych przygód!


Mało książek, które do tej pory przeczytałam, ośmieliłabym się nazwać "pięknymi". To określenie zarezerwowane dla naprawdę wyjątkowych historii. Czyste radości mojego życia z pewnością na nie zasługują. Piękne są tam opisy amerykańskich bezdroży i zagubionych pomiędzy górami, zapomnianych przez świat osad. Piękna jest przyjaźń Nata i Eileen oraz ich przygody. Ale nade wszystko piękny jest w tej książce sam głónwny bohater- Nat, który umie cieszyć się życiem, który nie martwi się tym, co było i będzie, tylko czerpie z teraźniejszości wszystko, co najlepsze. Nie spieszy się, nie uczestniczy w wyścigu szczurów. Po prostu żyje. Żyje i ma swoje czyste radości życia... picie aromatycznej kawy, spanie pod gołym niebem, siedzenie przy ognisku, podziwianie widoku sprzed swej chaty. Widzicie, jak niewiele w rzeczywistości potrzeba do szczęścia? 



Książka Šmida jest dobrą propozycją na święta. Jest zabawna i urocza- idealna na świąteczne wieczory. Przede wszystkim jednak daje do myślenia i pokazuje pewne prawdy, tak zwane oczywiste oczywistości, o których niestety często zapominamy.



Wszystkim Wam życzę, żebyście zawsze byli tak szczęśliwi jak Nat Jessel!



J.


środa, 18 grudnia 2013

"Nie wiem, kiedy święta zaczynają się gdzie indziej, lecz dla nas,....

dzieci z Bullerbyn, Gwiazdka zaczyna się już tego dnia, gdy pieczemy pierniki. Wówczas jest równie wesoło jak w wieczór wigilijny. Lasse, Bosse i ja dostajemy po dużym kawałku ciasta na pierniki i możemy z niego piec, co chcemy . Wyobraźcie sobie, że gdy ostatnio mieliśmy piec pierniki, Lasse zapomniał o tym i pojechał z tatusiem do lasu po drewno!
 



Dopiero w lesie przypomniał sobie, co to za dzień i puścił się do domu takim pędem, że aż śnieg się za nim kurzył- tak mówił tatuś. Bosse i ja zajęci byliśmy już wtedy na dobre pieczeniem. Właściwie to nieźle się złożyło, że Lasse przyszedł trochę później. Najlepsza foremka do pierniczków, jaką mamy, to mały prosiaczek, a gdy Lasse piecze z nami, to jest to prawie niemożliwe, byśmy my- Bosse i ja- mogli dostać prosiaczka. Tym razem jednak skorzystaliśmy z okazji i upiekliśmy każdy po dziesięć prosiaczków, zanim Lasse nadbiegł zdyszany z lasu. Och, jakże mu się śpieszyło, żeby nas dogonić z pieczeniem! Gdy już ukończyliśmy pieczenie, zgnietliśmy razem wszystkie obrzynki ciasta i upiekliśmy z tego ciastko, które miało być nagrodą w konkursie, urządzanym przez nas co roku. 
Po południu, gdy już wszystkie pierniczki były wyjęte z pieca, włożyliśmy trzysta dwadzieścia dwa ziarenka do butelki i obeszliśmy z nią wszystkie zagrody w Bullerbyn, i wszyscy musieli zgadywać, ile ziarenek jest w butelce. Ten, kto odgadnie najlepiej, miał dostać ciastko w nagrodę. Lasse niósł butelkę, Bosse- ciastko, ja zaś- notesik, w którym notowałam, ile kto zgadł. Ciastko wygrał dziadziuś, z czego okropnie się ucieszyłam. Zgadł, że w butelce jest trzysta dwadzieścia ziarenek grochu, więc był najbliżej. Anna myślała, że jest w niej trzy tysiące ziarnek grochu, co przecież było najzupełniej głupie!"



A dla Was kiedy zaczynają się Święta? Wspaniałe są te opisane w książce Astrid Lindgren... oby każdy z Was takie właśnie miał :) i wciąż umiał się nimi cieszyć i patrzeć na nie oczami dziecka! Wtedy jest pięknie i magicznie- zawsze!

J&M

wtorek, 17 grudnia 2013

Zima.







"(...) Uderzyło go zimne powietrze.
Dech mu zaparło, pośliznął się i stoczył przez okap. I tak nieszczęsny Muminek znalazł się w nowym niebezpiecznym świecie i wpadł po uszy w zaspę śniegu- pierwszą, jaką zdarzyło mu się w życiu widzieć. Coś kłuło go niemile w aksamitną skórę, ale jednocześnie jego nos zwietrzył jakiś nowy zapach. Był to zapach poważny, najpoważniejszy ze wszystkich znanych mu dotąd zapachów, i trochę przerażający. Lecz sprawił, że Muminek obudził się na dobre i poczuł ciekawość. 
Nad doliną rozpościerał się szary półmrok. Ale teraz dolina nie była zielona, tylko biała. Wszystko, co się kiedyś ruszało zrobiło się nieruchome. Wszelkie żywe dźwięki zamilkły. Wszystko, co było kanciaste, stało się okrągłe(...)."

Zima to cisza. Nieruchomość. Okrągłość.

Oby umieć się każdą kolejną porą roku, każdego kolejnego roku zachwycać tak, jakby się ją widziało po raz pierwszy :) Tylko, gdzie Ty zimo jesteś...? Czyżby znów Boże Narodzenie bez śniegu? :(


M.

piątek, 13 grudnia 2013

O szczęściu.


Mam taką jedną niepozorną książkę na półce. Nawet nie pamiętam skąd się u mnie wzięła... chyba podkradłam ją Mamie z "szafy z prezentami" ;)
Podkradłam ją, bo zachęcił mnie napis na tylnej części okładki: "Opowieść nawiązuje do wielkiej tradycji literatury francuskiej (Wolter, Diderot, Saint- Exupery). W prosty sposób stawia trudne pytania i udziela odpowiedzi- jasnych, jednoznacznych i jakże krzepiących". 
Bohaterem książki jest Hektor, który jest psychoterapeutą. Próbuje radzić ludziom, co tu robić, by lepiej żyć, ale pewnego dnia uświadamia sobie, że on sam tego nie wie i że nie jest człowiekiem szczęśliwym.
Wyrusza więc w drogę. I w czasie swojej podróży spisuje listę prawd, które powinny nam pomóc być szczęśliwszymi. Oto ona:

1. Dokonywanie porównań to skuteczny sposób na zburzenie szczęścia. 
2. Szczęście często przychodzi niespodziewanie.
3. Wielu ludzi widzi swoje szczęście jedynie w przyszłości.
4. Dla wielu szczęście to stać się bogatszym albo ważniejszym.
5. Niekiedy szczęściem jest nie wiedzieć.
6. Szczęście to porządny marsz pośród pięknych, nieznanych gór.
7. Błędem jest sądzić, że szczęście to cel.
8. Szczęście to przebywanie z ludźmi, których się kocha.
Prawda 8 bis: nieszczęście to rozdzielenie z tymi, których się kocha.
9. Szczęśliwy jest ten, którego rodzinie niczego nie brakuje.
10. Szczęśliwy jest ten, który ma zajęcie, które lubi.
11. Szczęście to mieć dom i ogród.
12. Szczęście trudniej osiągnąć w kraju rządzonym przez szubrowców.
13. Szczęśliwy jest ten, który czuje się potrzebny.
14. Szczęśliwy jest ten, którego kochają, takim jakim jest (uwaga: jesteśmy milsi dla uśmiechniętego dziecka, bardzo ważne).
15. Szczęście to czuć, że się żyje pełnią życia.
16. Szczęście to świętowanie. Pytanie: czy szczęście to tylko reakcja chemiczna w mózgu?
17. Szczęściem jest troska o szczęście tych, których się kocha.
18. Szczęście to nie przywiązywać szczególnej wagi do opinii innych.
19. Słońce i morze to szczęście dla wszystkich.

Co sądzicie o tej liście? Z czym się zgadzacie? Co byście jeszcze dopisali? Dla mnie najważniejsze punkty, to: 1! Bardzo, bardzo ważna sprawa, z którą mam czasami nie lada problem i od lat nad tym pracuję, 6 i 19! Oj tak, tak! 8! 10! 13! 15! Cztery święte prawdy! 17, 18 też bardzo ważne! No i z marzeń, czyli coś, co zostanie na przyszłość to ten dom i ogród, a na razie cieszą własne cztery kąty w bloku ;)
Idzie Boże Narodzenie, warto się nad tym całym szczęściem zastanowić, no i nad tym, co jest tak naprawdę, naprawdę, w życiu, najważniejsze. 
Dokładny tytuł książki o Hektorze, to: "Podróże Hektora, czyli poszukiwanie szczęścia". Napisał ją Francois Lelord, który sam też jest z zawodu psychiatrą i psychoterapeutą, autorem różnych poradników. Zachęcam do sięgnięcia, książka cieniuteńka, na jeden wieczór, a da do myślenia i może poukładać parę spraw w głowie. Warto też mieć ją na półce, bo to taka pozycja, do której się nieustannie powraca. 


A to właśnie sympatycznie wyglądający Pan Fracois Lelord :)

M.


środa, 11 grudnia 2013

Filmowo


Dopiero tera obejrzałam pierwszą część "Hobbita". Kawałek chyba niestety przespałam. Nie jestem wielką fanką fantastyki. Lubię "Władcę pierścieni", niestety "Hobbit" mnie znudził! Podobały mi się zdjęcia, uwielbiam malutki, przytulny domek Bagginsa... ale fabuła- nudna. Jak dla mnie. Niestety chyba chęć zarobienia jak największych pieniędzy, nie przełożyła się na jakość. Wydaje się, że rozciągnięcie książki, która ma, z tego, co pamiętam, coś około trzystu stron, na trzy części filmu, z której każda trwa po trzy godziny, jest lekką przesadą. Choć zapewne dla miłośników Tolkiena to i tak jest wielka przyjemność, że mogą obejrzeć perypetie Bagginsa na wielkim ekranie. 


Cóż, nazwisko Jarmusch kojarzy mi się przede wszystkim z Baltoną z Jeżycjady. To pierwszy film tego reżysera, jaki zobaczyłam. Z przykrością muszę stwierdzić, że też przysypiałam (ale tłumaczę to moim obecnym "stanem"). W zasadzie podobał mi się, szczególnie z dwóch powodów- jest to kino drogi, a takowe cenie sobie bardzo, do tego gra w nim świetny aktor - Bill Murray.  Film jest dziwny- nie wiele się w nim dzieje, zakończenia jakby brak- nagle się urywa- ale jednak chce się go oglądać. To taki rodzaj ekranizacji, przy której trzeba się co nie co wysilić, pokusić się na swoją własną interpretację, bo reżyser pozostawia wiele luk i niedopowiedzeń- dając widzowi pełne pole do popisu. Niewątpliwie kino ambitne, które zmusza nas do zastanowienia się nad tym, co właśnie obejrzeliśmy. 



Dobrze, dobrze, może "Siedem dusz" jest filmem typowo amerykańskim, nieco naiwnym, nieprawdopodobnym, z happy endem (?). Ale to dobry film, co tu dużo mówić. Dobrze zagrany, dobrze nakręcony, wciąga. Przez cały czas, tak naprawdę nie do końca wiemy, o co chodzi, dopiero stopniowo możemy się czegoś domyślać, a całość tajemnicy wyjaśnia się w ostatnich dziesięciu minutach. Tak więc- konstrukcja jest naprawdę sensowna! Może to taki trochę wyciskacz łez, choć ze mnie ich nie wycisnął, bo oglądałam z pewnym dystansem, dlatego być może doceniłam niewątpliwe atuty filmu. A jaki morał? Bo ja wiem? A czy morał jest najważniejszy? Dobre kino, a swoje wnioski też można wysnuć. No i w tle toczy się ładnie pokazana (choć tu faktycznie bardzo chcąca wycisnąć łez parę) historia miłosna. 



Spośród czterech wspomnianych zdecydowanie najlepszy. Zależy wprawdzie dla kogo, bo niejednego pewnie znudzi niemiłosiernie. Prosta historia ukazująca jeden rok z życia pewnej angielskiej rodziny. Nic się niby nie dzieje, a dzieje się tak bardzo wiele! Film zostaje w nas na długo. Mamy tu ciekawe postaci (niektóre skrajnie irytujące), silne kontrasty i naprawdę bardzo dużo wątków, które powinniśmy przemyśleć. To taka troszkę szkoła życia. Wydarzenie ważne i mniej ważne toczą się  swoim powolnym tempem. Film o zwyczajnych "szaraczkach", a niesie ze sobą tak wiele. Trzeba być zdolnym, żeby coś takiego nakręcić, prawda? 


M. 



wtorek, 10 grudnia 2013

Cytatowo

Mam kilka notesów ze swoimi ulubionymi cytatami i wierszami. Leżą gdzieś na dnie pudła i raz na jakiś czas wyciągam je i czytam te mądrości. Dziś powyciągam te magiczne słowa tu- na blogu. Zaczynam serię nowych postów- cytatowo. Raz na jakiś czas krótki wpis z ulubionymi fragmentami ze źródeł przeróżnych.

"(...) Nawet jak zdejmiesz i przestaniesz udawać aniołka- rzekł Tomcio, kryjąc uśmiech w swej brodzie- to i tak będziesz jeszcze dziewczyną. A raczej: człowiekiem. A człowiek nigdy nie powinien dać się owładnąć uczuciom negatywnym. 
- Odczep się- warknął aniołek. 
- Po co się złościsz? Po co się wściekasz?
(...)
- Problem tkwi nie w rzeczywistości, a w twoim umyśle, człowieku. Odpręż no się. Nie ma żadnego problemu. Ty jesteś problemem. Nie ma usprawiedliwienia negatywnych uczuć. Zwłaszcza dziś wieczorem. 
Elka fuknęła i powiedziała mu, że bredzi jak chory szympans. Ale troszkę się zawstydziła. 
- Dopóki myślisz, że przyczyna Twojej złości jest na zewnątrz, dopóty czujesz się usprawiedliwiona i możesz w sobie tę złość hodować- ciągnął tomek, popychając ją przez tłum w stronę wyjścia(...)."

P.S. Zagadka- z jakiej książki pochodzi powyższy cytat? :) Tak, tak, to właśnie ta książka, którą zawsze czytam w grudniu. Od lat, obowiązkowo! 


M.

niedziela, 8 grudnia 2013

Edith Piaf oczami Simone Berteaut

Edith Piaf. Ile twarzy kryje się za tym nazwiskiem! Wybitna artystka, niebywały geniusz, krucha istotka o powalającym głosie, gwiazda lat 50., silna, a zarazem słaba osoba, zagubiona kobieta. Trudno opisać i zrozumieć osobowość Edith Piaf, tak złożoną i skomplikowaną była ona postacią. Fascynujące jest jej życie, droga jaką przeszła od ulicznej śpiewaczki po gwiazdę estrady. Choć zawsze otoczona całymi zastępami ludzi, zazwyczaj czuła się samotna, a jedyną osobą, która wytrwała przy niej do końca i chyba najlepiej ją znała i rozumiała była jest siostra Simone Berteaut, która napisała o niej książką i ją jej zadedykowała słowami: Dla Ciebie moja Edith, napisałam tę książkę z całą szczerością i prawdziwie. Jest w niej Twój śmiech i Twój płacz, Twoje radości i smutki. Wciąż słyszę ostatnią przestrogę, jaką mi dałaś: "Momone, nie rób głupstw".Tak bardzo bym chciała, żebyś znów wzięła mnie za rękę. Ale kiedy to się stanie, mój Boże?


Pewnie większości dość dobrze jest znany życiorys Edith Piaf. Przyszła na świat w grudniu 1915 roku, urodziła się dosłownie na ulicy. 
Jej matka, śpiewaczka, porzuciła ją wkrótce po narodzinach i Edith wychowywała się u swojej babci, która prawie nigdy nie była trzeźwa. Po paru latach powrócił po nią ojciec i zastał ją brudną i zupełnie zaniedbaną. Potem Edith mieszkała w domu publicznym, gdzie zauważono, że dziewczynka jest niewidoma (po paru latach odzyskała wzrok). Dalszą część dzieciństwa spędziła zaś ze swoim ojcem, który jeździł po miasteczkach, występując jako akrobata na ulicach. Tak zaczęła się przygoda Edith z piosenką i ze śpiewaniem na ulicy. Tak zarabiała na życie, dopóki  na Polach Elizejskich nie dostrzegł jej Leplée. To dzięki niemu Edith trafiła z ulicy na scenę. Wtedy została nazwana Małą Piaf. Kolejne lata przyniosły jej wielkie sukcesy, sławę i wielotysięczną publiczność. Z nikomu nieznanej, ulicznej śpiewaczki, stała się  Wielką Piaf. 


Edith Piaf stawała się na scenie prawdziwą czarodziejką. Gdy kurtyna się unosiła, ludzie mogli zobaczyć małą, niepozorną postać (zawsze w czerni), lecz gdy zaczynała śpiewać, cała widownia milkła i chłonęła jej głos i słowa aż do końca występu. Potem następowały niekończące się owacje i bisy. Edith Piaf oczarowywała. Swym głosem, swymi emocjami i gestami niesamowicie oddziaływała na ludzi i wzbudzała zachwyt i szczere wzruszenie.

Przez te wszystkie lata towarzyszyła jej Simone. To ona najlepiej znała Edith. Była świadkiem jej miłości, radości i wielu upadków oraz dramatów. To ona z boku obserwowała jej rozwijającą się karierę, przeżywała każdy jej występ, nieraz siedziała w głębi sali i płakała ze wzruszenia, podziwiając swoją siostrę na estradzie. Była jej oddaną towarzyszką. A życie z Edith proste nie było. Była ona  uosobieniem geniuszu, a jak wiadomo, z takimi ludźmi życie na co dzień jest bardzo trudne. Piaf była szalona, miała często nieobliczalne pomysły, za które potem musiała słono płacić. Nieprzystosowana do normalnego życia, postępowała dziwacznie i impulsywnie. Wobec swych mężczyzn (a miała ich naprawdę wielu) była wyjątkowo zaborcza. Wymagała od nich posłuszeństwa i całkowitego oddania. Każdego kolejnego mężczyznę uważała za miłość swego życia, zakochiwała się jak nastolatka.  Dużo piła, lubiła się bawić.  Była wiecznym dzieckiem, żyła w swoim własnym świecie, żyła piosenką... Nie było łatwo przy niej trwać i ją wspierać. Ale była genialna i wyjątkowa. Takim ludziom wybacza się wszystko.
 
Poza tym życie tej wyjątkowej kobiety było bardzo ciężkie. Odtrącenie przez matkę, życie na ulicy, życia z dnia na dzień- to wszystko pozostawiło po sobie ślad. Potem było lepiej, Edith kwitła, rozwijała się, aż do roku 1951, kiedy zdarzył się wypadek samochodowy, który był początkiem jej złej passy. To wtedy Edith uzależniła się od morfiny i od tego momentu zaczęły się ujawniać jej liczne problemy zdrowotne. Od 1951 do 1963 roku Edith Piaf przeżyła cztery wypadki samochodowe, jedną próbę samobójstwa, cztery kuracje odwykowe, jedną kurację snem, trzy ataki śpiączki wątrobowej, jeden atak szału, dwa ataki delirium tremens, siedem operacji, rozedmę płuc, dwa odoskrzelowe zapalenia płuc. Ciężko się po takich przeżyciach pozbierać, ale Edith miała motywację- chciała śpiewać! Nawet w najgorszym stanie nie poddawała się i stawała przed publicznością. Po  dwunastu latach  dała jednak za wygraną- jej ciało było już zanadto wyniszczone chorobami, narkotykami i alkoholem. Zmarła 10 października 1963 roku.

Książka Simone Berteaut to naprawdę godna polecenia lektura. Jest to biografia sfabularyzowana, dlatego czyta się ją wyjątkowo dobrze jak na tego rodzaju literaturę. Przewija przez nią mnóstwo nazwisk, sporo tytułów piosenek, trochę dat- to jednak nie przeszkadza. Jedyne moje zastrzeżenie dotyczy zmieniania przez autorkę czasu z przeszłego na teraźniejszy. Nie lubię tego. Jednak działo się to na tyle rzadko, że i to nie było uciążliwe.
Warto przeczytać, naprawdę. Warto poznać lepiej historię Edith Piaf. Była to osoba nietuzinkowa i wyjątkowa! Mnie zafascynowała…


J.

piątek, 6 grudnia 2013

Z jeszcze innej beczki... muzykovelove!

Piszę tu głównie o książkach, czasami o filmach, pomyślałam sobie, że może zacznę pisać, raz na jakiś czas, posty o muzyce. Gdzieś, kiedyś, przeczytałam taki wpis: "Jeżeli mam brać kiedykolwiek ślub, to tylko z mężczyzną, który ma więcej książek, niż ja". Mój mąż książek więcej nie miał, ale za to miał dużo, dużo więcej płyt. Zaryzykowałam i ślub wzięłam ;) Mamy więc regały wypchane książkami i regały wypchane płytami. Muzyki zawsze było dosyć dużo w moim życiu, ale teraz cały czas poznaję coś nowego. To by było na tyle- tak tytułem wstępu.
W dzisiejszym poście chciałam napisać o wokalistce, którą naprawdę bardzo lubię i cenię, a jest nią- Ania Rusowicz. Kiedyś, coś około dwóch lat temu, przeczytałam rozmowę z Anią w "Wysokich obcasach". Bardzo spodobało mi się jej spojrzenie na świat! Ania, to córka zmarłej Ady Rusowicz- wokalistki zespołu Niebiesko- Czarni. 
Dwa lata temu artystka wydała swoją pierwszą płytę- "Mój big- bit", na której znajduje się sześć coverów utworów jej mamy i sześć autorskich kawałków. Ania już w wywiadzie oczarowało mnie swoją osobowością, mądrymi wypowiedziami, sposobem życia i urodą, za to po przesłuchaniu płyty całkiem zauroczył mnie jej głos i sposób śpiewania. To niezwykle zdolna wokalistka! Płyty "Mój big- bit" słuchałam tamtej zimy na okrągło. Zachwycił mnie klimat tych piosenek i to, że wraz z nimi mogłam przenieść się do Polski lat 60 i 70. Krążek jest spójny, bardzo dopracowany i nie ma na nim nic, co można by było wykluczyć.
Dwa lata minęły i wokalistka wydała swój kolejny album "Genesis". Zacznę od tego, że bardzo podoba mi się wydanie. Okładka jest fantastyczna (widnieje na niej obraz Julii Curyło). Na płycie znajdują się już jedynie utwory napisane przez Anię.
I znów mamy do przesłuchania dwanaście dobrych, dobranych, tworzących spójną całość utworów, które opowiadają nam jakąś historię. Dużo tu o relacjach międzyludzkich, o miłości, o czasie- o przeszłości, teraźniejszości i przyszłości. Płyta wydaje się być jeszcze dojrzalsza od poprzedniej- niesamowicie dopracowana i przemyślana. Teraźniejszość z przeszłością przeplata się i miesza na każdym kroku. Cała płyta ma swój specyficzny charakter, muzycznie stoi gdzieś na pograniczu bluesa, mocnego rocka, muzyki psychodelicznej, a to wszystko przesiąknięte jest stylem retro. Dużo też tutaj melancholii i liryki. Nie słuchałam całości zbyt wiele razy, więc jeszcze na pewno odkryję w tych dwunastu kawałkach, liczne smaczki.

Na zakończenie dodam, że Ania ujmuje mnie swoją naturalnością i autentycznością. Jest artystką z jednej strony świadomą, dojrzałą, a równocześnie, to co robi, jest całkowicie prawdziwe. Śpiewa tak, jak gdyby musiała, to właśnie wyśpiewać, prosto z serca. Wydaje się, że to, co robi to jej obowiązek, część jej duszy, jej genów, które otrzymała w spadku po rodzicach.

M.

środa, 4 grudnia 2013

"Tysiąc wspaniałych słońc"- Khaled Hosseini

    Dawno nie czytałam czegoś tak pięknego. Książka Hosseiniego wstrząsnęła mną dogłębnie. Uświadomiła mi, jak mało wiem o świecie, który mnie otacza. Pozwoliła przeżyć cały ocean emocji. Tak głęboko zapuściła we mnie korzenie i nie pozwala o sobie zapomnieć. Dała tak dużo do myślenia. Takie książki to arcydzieła. To pozycje, które coś w nas zmieniają, daj nam wiedzę, jakąś mądrość. 

     Hosseini napisał wspaniałą historię, doskonałym językiem. Powieść czyta się rewelacyjnie, doprawdy nie sposób się od niej oderwać. Akcja rozciąga się na przestrzeni trzydziestu lat historii Afganistanu, w którym toczy się nieustająca wojna. Najpierw poznajemy młodziuteńką jeszcze Mariam bedącą harami- nieślubnym dzieckiem. Dziewczynka traci matkę, która popełnia samobójstwo. Dalsze losy doprowadzają ją do konieczności zawarcia ślubu ze starszym od siebie o trzydzieści lat mężczyzną, szewcem, pochodzącym z Kabulu. Tym samym kończy się niewinny, dziecięcy czas w życiu Mariam, a zaczyna się trudne, pełne bólu życie, u boku niekochanego, podstarzałego, okrutnego, brutalnego mężczyzny.

     Później poznajemy piękną, mądrą, zdolną Lajlę. Jej rodzinę, ich przeszłość i ukochanego Lajli- jednonogiego Tarigha. Jeszcze później dzieją się rzeczy straszne, a okrucieństwa wojny sprawiają, że Mariam i Lajla zamieszkują pod jednym dachem, a Lajla, która w zasadzie nie ma wyboru i nie może postąpić inaczej, zgadza się zostać drugą żoną szewca Raszida. Mimo początkowych sporów, kobiety zaprzyjaźniają się i tworzy się między nimi wyjątkowa, głęboka więź. Wspólnie zajmują się wychowanie dwójki dzieci Lajli i wspólnie znoszą cierpienia i prześladowania Raszida. A w tle wciąż rozgrywają się sceny wojenne, wciąż giną niewinni ludzie, umierają z głodu, są mordowani przez Talibów za absurdalne i błahe przewinienia. Najbardziej cierpią kobiety, które zostają pozbawione w zasadzie wszelkich praw i całkowicie poddane woli swoich mężczyzn.

     "Tysiąc wspaniałych słońc" to powieść piękna, ale i smutna. Przepełniona niepojętym, niezrozumiałym okrucieństwem. Jedyną wartością, która ocala, jest miłość. Miłość matki do dziecka, przyjacielska miłość pomiędzy dwoma kobietami, miłość pomiędzy kobietą a mężczyzną. To ona sprawia, że możemy jeszcze doszukać się jakiegoś ziarna człowieczeństwa w tym, opisanym przez Hosseiniego, świecie. 

     Równie ważnym wątkiem, jak więź między Mariam a Lajlą, jest historia Lajli i jej ukochanego Tarikha. Ich uczucie jest wielkie, nieskończone, nie do pokonania przez czas, cierpliwe. Poranieni, z tragiczną przeszłością, nadal potrafią patrzeć na siebie z wielką miłością. 

Tak bardzo cieszę się, że przeczytałam tę książkę, że mogłam przeżyć tyle emocji i poznać kawałek historii.

"-Przykro mi- mówi Lajla. Nie może się nadziwić, jak to możliwe, że życie każdego Afgańczyka naznaczone jest śmiercią, utratą najbliższych i niewyobrażalnym bólem. A mimo to widzi ludzi, którzy znajdują sposób, by przeżyć, by iść dalej(...)".

Ja dziwię się razem z Lajlą...


M.