środa, 31 grudnia 2014

Książkowe wspomnienia z 2014

Postanowiłyśmy stworzyć tradycyjny post podsumowujący ten miniony rok. Jak wyglądał pod względem czytelniczym, co najlepiej wspominamy i co nam utkwiło w pamięci...




Julia
Mało czytałam w tym roku, przyznam się, że chwilami miałam długie zastoje w czytaniu, za nic nie mogłam się zabrać. To pewnie kwestia zbliżającej się wielkimi krokami matury. Mimo to trafiłam na parę bardzo dobrych pozycji, do których chętnie może jeszcze kiedyś wrócę.

Kiedy myślę o książkach przeczytanych w tym roku, jako pierwsza na myśl przychodzi mi zdecydowanie książka Joanny Bator Ciemno, prawie noc, która zrobiła na mnie ogromne wrażenie, o czym zresztą już pisałam tutaj. Ciągle mam ją w pamięci. Powieść naprawdę wybitna! Bardzo dobrze wspominam też Wszystkie jej życia Kate Atkinson oraz Nieokiełznane Jeanette Walls, czyli dwa przykłady naprawdę dobrej literatury. W ręce wpadło mi też dużo książek idealnych na wolne, wakacyjne dni. Przede wszystkim powieść Isabel Allende Dzienniek Mai, od której ciężko się oderwać. a także Autobiografia na czterech łapach Doroty Sumińskiej, która bawi i wzrusza i naprawdę relaksuje.

Nie sposób wspomnieć też o Mundrze, w której z położnymi rozmawia Sylwia Szwed. Naprawdę świetna książka. Poza tym przeczytałam w tym roku kilka naprawdę dobrych lektur szkolnych, kto wie, czy nie najciekawszych dla mnie jak dotąd. Mowa o Granicy Nałkowskiej  czy Cudzoziemce Kuncewiczowej. 

Zatem wychodzi na to, że rok całkiem udany! 


Marysia

W roku 2014 nie miałam aż tyle czasu na czytanie książek, ile bym chciała mieć, a wszystko dlatego, że przyszła na świat moja córeczka. Nie zapomniałam jednak o sobie i czasie dla siebie i starałam się czytać tyle, ile mogłam.

Ten rok był bogaty w ważne rozmowy. Zarówno te moje, z bliskimi mi ludźmi, jak i te, które przeczytałam. Lubię czytać rozmowy z mądrymi ludźmi. Zmuszają mnie do różnych refleksji i pomagają rozumieć, jak chcę żyć. Przeczytałam Słuch absolutny, Czesałam ciepłe króliki i Trudno nie wierzyć w nic. Czytanie wywiadów rzek, daje mi trochę takie poczucie, jak gdybym poznawała tych wyjątkowych ludzi osobiście. To takie czytanie, które mocno wzbogaca.

W tym roku połknęłam trzy książki, które z powodzeniem mogłabym wpisać na listę książek życia. Były to Gołębiarki, Ostatnie rozdanie i Ciemno, prawie noc. Każda z tych pozycji jest wybitna. Moim zdaniem, oczywiście. Każda niezwykle mi bliska. Do każdej z nich nieustannie wracam myślami. Każdą bardzo dobrze pamiętam i możliwe, że do każdej z nich wrócę. To dzieła obowiązkowe, które polecam gorąco. 

Ważne były też dla mnie trzy książki, o których nie udało mi się nic napisać na blogu. To książki dotyczące zawodu położnej. Ich lektura, z wiadomych powodów, była dla mnie wyjątkowa. Ciekawa autobiografia Jeanette Kalety 3550 cudów narodzin, doskonały zbiór rozmów poprowadzonych przez Sylwię Szwed i zebranych w Mundrze i fantastyczna i najbardziej zbeletryzowana z tych trzech pozycji, historia Jennifer Worth (Zowołajcie położną). Każda kobieta, która spodziewa się dziecka, którą czeka poród, winna te książki przeczytać. Dla swojego własnego dobra i dla dobra dziecka. Po to, żeby zrozumieć cud porodu i dostrzec jego ogrom piękna. Pewne sprawy lepiej zrozumieć, zaakceptować, na pewne rzeczy się nie godzić.

W tym roku zapoznałam się też z wieloma pozycjami literatury dziecięcej. Są one przecież równie ważne, jak pozycje dla dorosłych czytelników. Na mojej liście książek życia, znajdują się wszystkie tomu Muminków i cała Astrid Lindgren. Książki dla dzieci są wyjątkowe. Jest ich masa na rynku. Dużo szmiry, wiadomo. Ale i mnóstwo pięknych, mądrze napisanych i cudownie zilustrowanych pozycji, które stanowią doskonałą całość. Biblioteczka Zosi (głównie za sprawą jej Mamy chrzestnej) rośnie jak na drożdżach, a my razem poznajmy ten magiczny świat. Zosia lubi książki. I to jest moje największe osiągnięcie książkowe tego roku :)

P.S. Zamierzam zacząć prowadzić regularny cykl poświęcony Zosinej biblioteczce!


Na koniec... udanej nocy sylwestrowej! Czy to z książki, czy ze znajomymi. Jak kto woli!

J. i M.

poniedziałek, 29 grudnia 2014

Jeżycjady odcinek dwudziesty

Do książek Musierowicz podchodzę niemalże bezkrytycznie. Za wielką darzę je sympatią, za wiele mam z nimi związanych miłych wspomnień, by teraz oceniać je negatywnie. Choć pojawiają się coraz liczniejsze głosy, że z każdym tomem Jeżycjada jest słabsza, a pani Musierowicz powinna zaprzestać jej kontynuowania, ja niezmiennie jestem zachwycona. Krytykować zatem Wnuczki do orzechów nie będę, bo nie chodzi tu o oceny i wynajdywanie wad i mankamentów. Wnuczka do orzechów to po prostu kolejne wspaniałe i długo oczekiwane spotkanie ze starymi znajomymi. To idealny sposób na spędzenie świątecznych dni, kiedy człowiek ma czas, by usiąść z fotelu z kubkiem ciepłej herbaty z cytryną i nareszcie zanurzyć się w ten piękny, borejkowy świat i dowiedzieć się, co nowego u starych przyjaciół.

Wiadomo, są pewne rzeczy, które z lekka irytują. Przede wszystkim trochę zbyt idealna postać Doroty, próżno szukać takiej osoby we współczesnym świecie. Może faktycznie było też trochę mało Jeżyc i jedynej w swoim rodzaju kuchnii w kamienicy przy Roosvelta 5. Była za to wielkopolska, piękna wieś stanowiąca, jak dla mnie, miłą rekompensatą. Nie da się ukryć, że świat stworzony przez Małgorzatę Musierowicz jest nieco wyidealizowany, tutaj nawet wiejski pijaczek okazuje się w sumie całkiem przyjemną i uczynną osobą. Może się to wydawać dalekie od naszej rzeczywistości. Ale właściwie, co z tego? Pisarza nie ograniczają przecież żadne zasady, ze stworzonym przez siebie światem może robić, co tylko chce. Zwłaszcza, kiedy daje tyle radości czytelnikom. Nie! Nie zgadzam się z tymi, którzy uważają, że czas kończyć Jeżycjadę. Bo to tak, jakbym miała się już raz na zawsze pożegnać się z przyjaciółmi. Tymczasem jednak ja wciąż Borejków nie mam dość i mieć nie będę, nawet gdyby zaczęli się stawać irytujący w swej idealności. Nie, nie, nie!

Te dwa dni spędzone z Borejkami były bardzo przyjemne. Czekam na jeszcze więcej! Już niedługo Feblik...

J.

środa, 19 listopada 2014

O tolerancji

Dlaczego my, ludzie, mamy taki wielki problem z tolerowaniem odmienności? Dlaczego jest w nas tak dużo lęku, gdy spotykamy się, z czymś innym, nam obcym, nieznanym? I najgorsze- dlaczego nie potrafimy tego zaakceptować, odtrącamy, szkalujemy?
Te wszystkie pytania zadałam sobie po przeczytaniu przeuroczej opowiastki Johna Boyne "Lekkie życie Barnaby'ego Brocketa". Ta nie taka króciutka historia, którą łyka się na raz, skierowana jest głównie do młodszego czytelnika, ale to też świetna książka dla dorosłych. W zasadzie każdy dorosły powinien ją przeczytać- po pierwsze po to, by przypomnieć sobie, jakim powinien być rodzicem, po drugie- by nauczyć się niewinnego spojrzenia dziecięcego na pewnie sprawy, po trzecie- by przypomnieć sobie o tym, co jest naprawdę istotne w życiu. 
Rodzice Barnaby'ego to ludzie, dla których największym pragnieniem i celem ich życia jest to, by być "normalnymi" i by żyć "normalnie". Co to znaczy? Zapewne dla każdego, co innego. Dla państwa Brocket'ów znaczy to tyle, że nie są w stanie zaakceptować i poradzić sobie z jakąkolwiek odmiennością. A tu pewnego dnia spotyka ich rzecz okropna- rodzi im się trzecie dziecko, które nie jest "normalne". Barnaby jest inny. Barnaby ma problem z grawitacją, nie potrafi się utrzymać na ziemi, cały czas lewituje w powietrzu. Dla rodziców chłopca taka sytuacja jest ziszczeniem największych koszmarów. Pewnego dnia postanawiają, że nie są w stanie dłużej znieść takiej sytuacji.. a wtedy Barnaby rozpoczyna swoją fantastyczną, niezwykłą podróż poprzez wszystkie kontynenty. W każdym miejscu, w którym ląduje, poznaje nowe osoby, wiele się uczy, pomaga i odkrywa jak różni są ludzie i jak wspaniałe może być życie. Jak zakończy się jego przygoda? Tego nie zdradzę, przekonajcie się sami!
Książka Johna Boyne jest przepięknie wydana, przez mistrzowskie Dwie Siostry. To zabawna, wzruszająca, niezwykle mądra i poruszająca lektura. Dla mnie, jako dla młodej mamy była to bardzo ważna nauka o tym, by swoje dziecko kochać zawsze i bezwarunkowo, bez względu na życiowe wybory, na to kim będzie, jaką będzie miało orientację seksualną. I by uczyć go tolerancji i szacunku do drugiego człowieka. O ile piękniej by się żyło, gdybyśmy się potrafili naprawdę akceptować, nie zatruwać życia innym, naprawdę kochać się wzajemnie. Życzę sobie i wszystkim, by umieli odnaleźć niewinność dziecka, która pozwala wyjść poza ramy stereotypów, głupoty i płytkości. 



M.

środa, 5 listopada 2014

Ciemno, prawie noc- Joanna Bator

Do tej pory nie miałam do czynienia z twórczościa Joanny Bator. Aż do chwili, gdy sięgnęłam po Ciemno, prawie noc. To książka, której nie zapomnę na pewno. Wzbudziła we mnie wielki zachwyt- zarówno sama treść, jaki kunszt autorki, która z tak niesamowitą przenikliwością i wrażliwością opisała otaczający nas świat, a cała historię skonstruowała w wybitny sposób. Po TAKIEJ powieści chce się więcej i więcej. Z niecierpliwością czekam na okazję zapoznania się z jej innymi dziełami.

Joanna Bator przenosi nas do zamglonego, wiecznie deszczowego Wałbrzycha, nad którym góruje tajemniczy zamek Książ. To rodzinne miasto głównej bohaterki Alicji Tabor, które wraca do niego po długiej przerwie. Wraca do starego, rozpadającego się domu, gdzie na każdym kroku ożywają wspomnienia zmarłych bliskich. Wraca do miejsc z  dzieciństwa, których już nie ma. Wraca do zamku Książ i otaczającego go lasu. Wszystkie te miejsca są dla niej przepełnione widmami, scenami z dawnego życia, często bardzo bolesnymi. Alicja jest dziennikarką, a jej podróż miała być właściwie tylko służbowa. W Wałbrzychu giną kolejne dzieci, a ona ma napisać na ten temat artykuł. Okazuje się jednak, że wraz z odkrywaniem kolejnych kart sprawy zaginionych dzieci, będzie poznawała swoją własną historię, historię swojej rodziny...

Z tej powieści chyba najlepiej zapamiętam właśnie to miasto i ten zamek. Ich atmoserę. Wałbrzych, w którym któregoś dnia zatrzymał się czas, a mieszkańcy, pogrążeni w melancholii, żyją jakby w swojej małej, zamkniętej enkawie. I jeszcze ten zamek. Byłam kiedyś w Książu, ale chyba muszę pojechać tam jeszcze raz. Po przeczytaniu tej książki, to miejsce nabiera nowego wymiaru. Wszystko to takie smutne, szare, pełne ludzkich nieszczęść.

Joanna Bator jest uważnym obserwatorem świata, Z wielką przenikliwością patrzy i dostrzega ludzkie tragedie. Wszystkie problemy społeczeństwa przenosi na karty swojej powieści. Rozkłada cały wachlarz nieszczęść naszego świata, Przez to powieść chwilami jest naprawdę przytłaczająca, czasami trzeba oderwać oczy od książki i odetchnąć, by zrzucić z siebie ten ogrom emocji, jakie Bator budzi u czytelnika. Jej książka jest taka jak życie. Gorzka, ale pełna nadziei. 

Ciemno, prawie noc to powieść, która porusza niezliczone wątki- zarówno wspołczesne, jak i te z przeszłości. Niektóre historie sięgają czasów przedwojennych. Joanna Bator świetnie oddaje złożoność ludzkich losów. To, jak przeszłość przenika się z teraźniejszością. Jak dawno minione wydarzenia niezmennie wpływają na to, co się dzieje się teraz. Jest to również powieść wielogatunkowa. Autorka bardzo umiejętnie połączyła elementy różnych gatunków. Są tu wątki kryminalne, historyczne, biograficzne, psychologiczne. Co najważniejsze, w żaden sposób nie przeszkadza to w lekturze. Nie ma żadnego przesytu, nie ma poczucia, że coś jest na siłę. Wszystko jest przemyślane.

Moim zdaniem, ksiażka Bator jest wybitna. Myślę, że użycie tego słowa nie jest w tym przypadku żadnym nadużyciem. Jestem pełna podziwu dla pracy, jaką wykonała pisarka i przede wszyskim, dla jej niebywałego talentu. Skonstruowanie tak mądrej i wielowątkowej powieści zasługuje na uznanie. Bardzo się cieszę, że Joanna Bator dostała nagrodę Nike. Cieszę się również, że mamy w Polsce takich pisarzy. Ta książka to prawdziwa uczta dla czytelnika! Porusza, uczy, zachwyca. Nie pozostawia obojętnym. Czego chcieć więcej?

J.

wtorek, 21 października 2014

Trudno pisać o Mistrzu

Trudno pisać o Mistrzu. Mistrzu przez duże "M". O autorze, który jest pisarzem wielkim, przez duże "W".
Wiesław Myśliwski jest dla mnie pisarzem wyjątkowym. Każda jego książka, to dla mnie arcydzieło. Ciężko napisać coś sensownego przeciętnemu czytelnikowi, i do tego w kilku słowach, o powieści tak złożonej, jak Ostatnie rozdanie
Czytałam tę książkę długo, bo uważam, że tak należy ją czytać, że inaczej się nie da. Jest to literatura, która wymaga wielkiego skupienia, spowolnienia, pochylenia. Zastanowienia się nad każdym słowem. Bo każde słowo ma tutaj znaczenia. To proza "gęsta". Tu każda myśl, każdy wątek- jest ważny.
Bohaterem powieści jest mężczyzna w dojrzałym wieku. Nie wiemy ile dokładnie ma lat, nie wiemy nawet, jak ma na imię. Mężczyzna ma notes, w którym przez całe swoje życie zapisywał nazwiska i adresy osób, spotkanych na swojej drodze. Notes ten staje się dla niego ciężarem. Opasły, przytrzymywany gumką, z wypadającymi kartkami i nieskończoną ilością nazwisk, których nie da się uporządkować. Nie da się nawet przypomnieć, kto kim był. Pamięć zanika, a my zostajemy jedynie ze strzępkami, fragmentami, które udało nam się zapamiętać. Jednak one nie wystarczą nam do samookreślania. Do uporządkowania swojego życia.
Kolejne nazwiska powodują lawinę myśli i wspomnień- częściej tych bolesnych. 
Dla mnie kluczem do zrozumienia powieści są słowa: Ogarnąć życie (...) mimo to próbuję, ponieważ jednego jestem pewny, że to za mało tylko żyć. Bo to nie to samo żyć, a wiedzieć o tym. Cała książka jest wielkim, filozoficznym traktatem o przemijalności i ulotności naszego życia. Fakt ten jedni odczuwają mocniej, drudzy słabiej. Są tacy, którzy potrafią żyć z dnia na dzień i nie poświęcać większej refleksji swemu życiu, są i tacy nieszczęśnicy jak bohater Myśliwskiego. W jednej z rozmów autor powiedział, że ciężko polubić tę postać. Ja tak nie mam. Nie powiedziałabym na pewno, że nie polubiłam tego mężczyzny. Mogę za to powiedzieć, że jest mi go bardzo żal. To człowiek nieszczęśliwy. Głęboko nieszczęśliwy. Mówi, że żyć, to za mało, tymczasem żyć tak naprawdę nie umie. Boi się. Życia. Ludzi. Relacji. Ciągle przed tym swoim życiem ucieka. Jest zatrważająco samotny i zagubiony. Z nikim nie potrafi stworzyć głębszej relacji, nawiązać więzi, nawet z własną matką mu trochę nie po drodze. Tu wspomnieć muszę jeszcze o tym, że w powieści spotykamy całą galerię fascynujących postaci. Zazwyczaj rzemieślników, których tok rozumowania jest w swej prostocie najgłębszy. To tacy typowi bohaterowie Myśliwskiego.
Ostatnie rozdanie to powieść smutna i trudna. Opowiedziany gawędziarskim językiem (jak to u Myśliwskiego) monolog wewnętrzny,  traktat filozoficzny- o życiu, miłości, wartościach, sensie. Chwilami humorystyczna, częściej dramatyczna, niezwykle inteligentna, pełna cierpienia i pokory. Co to za dar, by umieć pisać przez kilka stron o rozgrywce pokera i nie zanudzić czytelnika? Co to za mistrzostwo! By snuć takie historie z lekkością, prostotą i taką głębią zarazem.
Nie jestem pewna, czy wierzę w coś takiego, jak bratnie dusze, ale sposób myślenia, spostrzegania świata Myśliwskiego, jest mi bliski. Rozumiem dobrze ten lęk przed przemijaniem, lęk przed tym jak wszystko rozmywa się we mgle. Ten lęk, że nie możemy tego życia naszego całego w sobie zatrzymać, zapisać. I że to za mało tylko żyć... 


M.

poniedziałek, 15 września 2014

Book Challange

Na Facebook'u zostałam nominowana do Book Challange. Ogólnie nie jestem fanką takich internetowych łańcuszków, ale ten jest wyjątkowo fajny. Postanowiłam jednak wywiązać się z tego zadania właśnie tutaj. Tematycznie pasuje, czemu więc nie?

Ciężka sprawa z tym wyzwaniem. Wybrać dziesięć najważniejszych książek? Tyle odrzucić? Dziesięć... to wydaje się zdecydowanie za mało. Ale damy rady! Jak trzeba, to trzeba. Zatem, oto one, moje "najulubieńsze":



1. Dzieci z Bullerbyn, Rasmus i włóczęga, cała twórczość Asrtid Lindgren. Myślę, że nie będzie wielkim przewinieniem, jeśli wszystkie te książki zawrę w jednym pukncie. Przecież to swego rodzaju całość. Uwielbiam i uwielbiać będę zawsze!

2. Mała księżniczka, Gałka od łóżka, Tajemniczy ogród, angielska literatura dziecięca to same perełki, dla mnie niezapomniane lektury z dzieciństwa, do których chętnie wracam...



3. Muminki, piękna seria, w która cieszy i uprzyjemnia wolny czas, ale nie tylko! To przecież bardzo mądre powiastki, z których wiele można się nauczyć. Muminki to prawdziwi filozofowie!


4. Jeżycjada. Kocham tę serię, po prostu. To książki, w kórych jest tyle ciepła i miłości, że nie sposób się im oprzeć! Kuchnia Borejków- nalepsze miejsce w całym, literackim świecie.

5. Złodziejka książek. Piękna książka, niekonwencjonalny sposób spojrzenia raz jeszcze na II wojnę światową.

6. Prowadził nas los, ispirująca opowieść Kingi Choszcz o jej podróży przez świat. Piekne, wzruszające historie, niesamowici ludzi spotkanie w drodze.

7. Sto lat samotności, co tu dużo mówić! Toż to prawdziwe arcydzieło!

8. Czyste radości mojego życia, piękna książka. O tym, jak tak naprawdę niewiele potrzebujemy do szczęścia. Małe rzeczy cieszą przecież najbardziej.

9. Chłopi, dla większości jedna z najgorzej wspominanych lekturz, dla mnie całkowicie całkiem na odwrót. Wspaniałe dzieło, które lubię bardzo!

10. O psie, który jeździł koleją, na koniec powracam do książki dziecięcej. Pięknej i wzruszającej. O prawdziwej miłości i przyjaźni.

Zabrakło w tym spisie na pewno wielu książek, które tak, jak te, skradły kiedyś moje serce. Przypuszczam, że wraz z opublikowaniem tego posta na blogu, przypomnę sobie mnóstwo koeljnych tytułów, które powinny się tu znaleźć. Ale jak dziesięć, to dziesięć. W każdym razie, Book Challange stworzone i zadanie zaliczone!

J.

środa, 3 września 2014

Droga do zapomnienia

Droga do zapomnienia. Dawno żaden film nie zrobił na mnie takiego wrażenia. Nie wstrząsnął, nie poruszył tak, jak ten. Obrazy z tego filmu wciąż przewijają mi się przed oczami, a myślami nieustannie wracam do tej historii i tych bohaterów. Wrażenia po Drodze do zapomnienia stają się jeszcze dwa razy silniejsze, kiedy człowiek uświadamia sobie, że wszystko, co widzimy na ekranie, kiedyś się wydarzyło. Nie jest to historia wyssana z palca. I to dopiero robi piorunujące wrażenie.

Lata 80., Anglia. Eric Lomax nie żyje, lecz raczej bardziej egzystuje. Zresztą jak żyć, gdy wspomnienia wojenne nie dają spać po nocach i wciąż do niego wracają? Eric bowiem w czasach II wojny światowej służył jako angielski żołnierz w Chinach. W 1942 Singapur, gdzie stacjonowała jego jednostka, został zdobyty przez Japończyków i Anglicy zmuszeni byli się poddać. Wówczas Eric wraz ze swoimi towarzyszami, stał się japońskim jeńcem, a w wkrótce ofiarą przerażających i wyjątkowo okrutnych, japońskich tortur...

Mijają kolejne lata, Eric Lomax chodzi do Klubu Weterana, jeździ pociągami (które od dziecka są jego pasją). I tak snuje się, bez większych nadziei na odzyskanie szczęścia. Jest jednym z tych niezliczonych "trupów" (takiego określenia używa jeden z bohaterów), na których wojna odcisnęła swe piętno...

Wszystko się jednak zmienia, gdy podczas swojej kolejnej przejażdżki pociągiem, Eric poznaje kobietę, która wkrótce staje się jego żoną. Patricia okazuje się osobą niezwykle silną i wytrwałą. Demony, które dręczą jej męża, nie są w stanie jej złamać. Jej celem staje przywrócenie Erica światu i zwrócenie mu dawno utraconego szczęścia. Nie poddaje się nawet po kolejnych nieprzespanych nocach i przerażających zachowaniach swego męża. Coś zmienia się także w samym Ericu. Ukochana staje się dla niego motywacją, by pokonać dręczące go demony, by poradzić sobie z niszczącymi wspomnieniami. By nieuszczęśliwiać Patricii. Wkrótce przyjaciel z wojny podsuwa mu pewien pomysł i Eric rozpoczyna swoją "drogę do zapomnienia".

Brak mi słów, żeby opisać wrażenie, jakie wywarła na mnie ta historia. Naprawdę. To taki film, który wyzwala w człowieku wulkan emocji. Za każdym razem, gdy myślę o Drodzę do zapomnienia, czuje ogromne wzruszenie. To historia zarazem smutna, ale i piękna. Trochę gorzka, trochę słodka. Jak to w życiu. Przede wszystkim jednak fascynująca. Poruszająca. Wstrząsająca.

Droga do zapomnienia przywodzi mi na myśl pewien wiersz, który czytaliśmy kiedyś na lekcji polskiego. Dosyć dawno, jeszcze w gimnazjum. Nie pamiętam już tytułu, ani nazwiska autora. Pamiętam jednak główne jego przesłanie. Chodziło o to, że życie po wojnie to piekło, i że może czasem prostsza okazuje śmierć niż dalsze życie z piętnem, które na człowieku odciska wojna. Po tym filmie, ten wiersz staje się jeszcze bardziej przekonywujący. 

Choć zawsze jest gdzieś ta "droga do zapomnienia"...

Ten film polecam każdemu. To wzruszająca opowieść, ale i kawał wielkiej roboty. Colin Firth był świetny. On nie grał Erica, on nim był. Pozostali aktorzy także wspaniale się zaprezentowali. Podziw należy się każdemu, kto pracował przy tym filmie. Stworzyli coś pięknego, do czego nieustannie będę wracać, a was jeszcze raz zachęcam do obejrzenia. Perełka!

J.

środa, 6 sierpnia 2014

Lipiec pod hasłem Kinobrania

Miniony miesiąc to była istna uczta filmowa! Dawno nie obejrzałam tak wielu dobrych i interesujących propozycji kinowych. Wszystko to dzięki wspaniałej akcji krakowskiego Kina pod Baranami, gdzie każde wakacje mijają pod hasłem Letniego Taniego Kinobrania. Kino przygotowuje bardzo atrakcyjny program na całe dwa miesiące, w którym znaleźć można filmy starsze i nowsze i przede wszystkim bardzo różnorodne. Jest w czym wybierać! A wszystko to w bardzo przestępnej cenie- 7 zł. za seans. Postanowiłam zatem czerpać z tej akcji pełnymi garściami i ostatnio jestem bardzo częstym gościem kina przy krakowskim Rynku. Nadrobiłam wiele filmowych zaległości, obejrzałam to, na czym od dawna mi zależało, ale jakoś wcześniej nie było okazji. Tutaj krótko o tym, co widziałam i jakie są moje wrażenia.



Najpierw wybrałam się na tegoroczny film Sierpnień w hrabstwie Osage ze wspaniałą Meryl Streep, która i tym razem nie rozczarowała! Przyznam się, że film mocno mną wstrząsnął i głęboko poruszył. Nie jest lekki, trochę przytłaczający. Ale to naprawdę świetna propozycja filmowa, której się nie zapomina ze względu na niebanalną treść, jak i znakomitą obsadę. Następnie mój wybór padł na inny amerykański film, również tegoroczny. Kamerdyner bardzo przypadł mi do gustu. To piękna i wzruszająca, choć chwilami bardzo smutna historia o relacjach czarnoskórych i białych mieszkańców Stanów Zjednoczonych. Opowiada o konfliktach między tymi dwoma rasami, ale nie tylko. Pokazuje także podziały, które występowały w grupie samych Afroamerykanów. To również przegląd najważniejszych prezydentów ostatnich lat i współczesna historia Stanów w pigułce. Piękny film. Chętnie obejrzę go kiedyś jeszcze raz. Polecam!

Kolejny film, który obejrzałam tego lata to Dziewczynka w trampkach. Pierwszy film pierwszej reżyserki-kobiety z Arabii Saudyjskiej. O młodej, przebojowej dziewczynce, która za wszelką cenę chce jeździć na rowerze, choć tego w jej kraju kobietom nie wolno. To film przede wszystkim o kobietach- o ich trudnej sytuacji, zakazach, które je ograniczają. Film spokojny, pogodny, choć tematy, których porusza, wcale wesołe nie są. Warto obejrzeć! Dwa później znowu odwiedziłam Kino pod Baranami, tym razem przyszedł czas na zupełnie inne klimaty, a mianowicie niemiecki film Oh, boy!. Melancholijny, spokojny, o niespełnionych, nieszczęśliwych ludziach, którzy walczą ze swą samotnością, pijąc kawę, alkohol i popalając papierosy. Specyficzny klimat zapewniają czarno-białe zdjęcia, obrazy Berlinu, krótkie dialogi. Film może nie do końca w moim typie, ale ma swój charakter, jest inny niż wszystkie, dlatego warto poświęcić mu uwagę.


Masz talent to kolejny film, na który się wybrałam. Ten z kolei przeniósł mnie do portowego, robotniczego miasteczka gdzieś na wybrzeżu walijskim. Jest to historia oparta na faktach, opowiada o Paul'u, nieśmiałym i zakompleksionym chłopaku, którego niesamowity talent operowy dostrzegają jedynie nieliczni, dopóki ten nie wygrywa brytyjskiego "Mam talent". Bardzo sympatyczny, zabawny film, o marzeniach i przełamywaniu własnych barier. Bardzo pozytywna historia, kąciki ust podnoszą się do góry! Na następną wycieczkę do kina wybrałam się z moją mamą w dniu jej imienin. Na ten dzień wybrałyśmy film równie przyjemny jak poprzedni- Ratując pana Banksa. Moje wrażenia poraz kolejny były jak najbardziej pozytywne. Jest to film o Pameli Travers. Świetnie zagrany- Emma Thompson i Tom Hanks byli wspaniali. Film jest może trochę amerykański, chwilami za bardzo patetyczny, ale mimo to ujmujący. Historia autorki książek o Mary Poppins jest bardzo ciekawa, warto ją poznać. To film, przy którym można sobie popłakać, a zaraz potem gromko się śmiać.  

Ostatni lipcowy film przeniósł mnie z powrotem do Europy, a konkretnie Hiszpanii lat 80. Mowa o filmie Almodovara pod tytułem Czym sobie na to wszystko zasłużyłam?. Jak na Almodovara przystało, jest to dość dziwaczny film, taka komedia pomyłek, chwilami nie wiadomo, czy śmiać się czy płakać. Główną bohaterką jest kobieta w średnim wiekiem, zmęczona pracą i obowiązkami domowymi. Znudzona i samotna. Jej rodzina... cóż, jest dość specyficzna. Jak to zwykle bywa u Almodovara, nie ma tu zwyczajczych postaci, lecz roi się od ekscentrycznych, niecodziennych bohaterów. Po seansie, na który wybrałam się z koleżankami, zastanawiałyśmy się, jaki właściwie gatunek prezentuje ten film. Doszłyśmy do wniosku, że to najtrafniej będzie go zaliczyć do gatunku ALMODOVARA. 




Na tym koniec, jeśli chodzi o moje filmowe wrażenia z minionego miesiąca. Było tego sporo, ale nie da się nie korzystać z tak fajnej akcji, jak Kinobranie. Te wizyty w kinie sprawiały mi naprawdę dużo radości, zwłaszcza, że żaden z filmów mnie nie rozczarował. W sierpniu będę już mniej aktywnym kinomaniakiem, ale z pewnych wyjątkowo zachęcających propozycji w repertuarze na pewno nie zrezygnuję! O tym jednak pod koniec sierpnia.


J.

poniedziałek, 4 sierpnia 2014

Książka bardzo wakacyjna!

Wakacje- to relaks. Oderwanie. A jak relaks to i książka musi być lekka, przyjemna, wciągająca i relaksująca. Przez przypadek trafiłam na takie, które okazały się strzałem w dziesiątkę- "Droga do Różan" i "Wiosna w Różanach" Bogny Ziembickiej, to pozycje idealne na wyjazdowy czas. 
Lubię kobiecą literaturę. Te typowe babskie czytadła. Od czasu do czasu. Szkoda tylko, że tak ciężko trafić na coś, co jest warte czytania. Powieści Bogny Ziembickiej są dla mnie tak samo udane jak cała seria "Cukierni pod amorem", są to książki, które chętnie postawiłabym na swoim regale, a mało na nim pozycji tego typu. 
"Droga do Różan"- to piękne miejsca, uroczy świat, fantastyczni, inteligentni bohaterowie, odrobina magii w codzienności. Autorka przenosi nas do podkrakowskiej wsi, gdzie Zosia, jedna z głównych bohaterek, wraz z ojcem i swoją ukochaną nianią prowadzi mały pensjonacik w starym Dworze. Zosia- to kobieta zbliżająca się do trzydziestki, z wykształcenia i zamiłowania, botanik. Kolejna bohaterka- to rzeczona niania- Zuzanna. W powieści pojawiają się kilkakrotnie fragmenty- retrospekcje- opowiadające o młodości Zuzanny. Zuzanna jest dzielna, silna, to taka typowo przedwojenna postać. Do tego wspaniale gotuje,
 a opisy jej kuchni, są niebywale smakowicie skonstruowane- ślinka aż cieknie! Kolejna jest Marianna- i znów kobieta wyjątkowa. Nietuzinkowa, inteligentna. 
Ogromnym atutem obu powieści są właśnie bohaterowie. Są to ludzie bardzo inteligentni, oczytani, tacy, którzy potrafią opowiadać. A to wszystko odbija się w dialogach, które czytamy. Co rusz natykamy się na mnóstwo cennych informacji, ciekawostek- czy to z dziedziny botaniki, czy sztuki, czy historii- a wiadomo, że wiedza podana w taki sposób (a nie sztywnym językiem podręczników) jest łatwej przyswajalna. Gdy czytałam "Drogę do różan" co rusz myślałam o tym, jak chętnie przysiadłabym się do nich i razem z nimi porozmawiała, lub chociaż ich posłuchała. 
Fantastyczne są też opisy przyrody. Ale i miasta- Krakowa, do którego w pewnym momencie, bohaterowie są zmuszeni się przeprowadzić. Miło czyta się o swoich własnych, ulubionych miejscach. O ulicach Starego Miasta, Kazimierza, o knajpkach, do których warto zajrzeć. 
Nie brakuje też powieściom pani Bogny odrobiny magii. Pojawiają się miejscami stare legendy, różański dworek posiada swoje tajemnice, gdzie magia splata się z zawikłanymi ludzkimi losami. 
"Droga do Różan" i "Wiosna w Różanach" to dwie, naprawdę dobre, powieści obyczajowe. Pozbawione banalności, egzaltacji i nierealnej naiwności. 
Czytajcie, czytajcie i czerpcie z tego masę radości i przyjemności! :)


M. 

niedziela, 27 lipca 2014

Bezludny raj Adri


Powieść pełna kolorów, zapachów i odgłosów. Melancholijny powrót do dzieciństwa, do jego radości i smutków, do chwil pięknych i przykrych. Do świata pełnego fantazji, w którym wszystko jest możliwe i który mógł powstać tylko w głowie dziecka.

Mała Adri urodziła się, kiedy jej rodzice już się nie kochali. Od początku traktowana była przez resztę swej rodziny jako "piąte koło u wozu". Osamotniona i ignorowana, za jedyne towarzyszki mając nianię i kucharkę, stworzyła sobie swój własny świat. Nocami wykradała się z pokoju, odnajdywała drogę do salonu, a tam puszczała wodze fantazji. Słyszała rozmowy iskierek światła, przygotowywała jedzenie dla krasnoludków. W kuchnii obserwowała nocne życie filiżanek i imbryków.

Adri stworzyła swój świat, by przetrwać w świecie Olbrzymów, który ją przerażał i do którego zdawała się nie pasować. Jej nocne przechadzki po domu to jej spacery po jej własnym, bezludnym raju- miejscu, gdzie czuła się bezpiecznie. Książka Matuta jest też wspomnieniem pięknej, dawnej przyjaźni.  W pewnym momencie bowiem w życiu Adri pojawia się Gawryła, który wnosi do jej życie wiele światła. Autorka z nostalgią i tęsknotą wspomina dziecięcą przyjaźń z jasnowłosym chłopcem. To piękna relacja, w której nie potrzeba zbędnych słów, wystarczy miłość i chęć zrozumienia drugiej osoby.

Opowieść Matute snuje się niespiesznie, lecz jest pełna różnorodnych emocji i refleksji. Jest niezwykle nostalgiczna i poruszająca. Pisarka umiejętnie zgłębia psychikę dziecka, umie przelać na papier wszystkie uczucia, które towarzyszą małemu człowiekowi. Te dobre i te złe. Bezludny raj to książka wyjątkowa, inne niż wszystkie. Polecam!

J.

poniedziałek, 21 lipca 2014

Dziennik Mai- Isabel Allende

Z każdą kolejną książką Isabel Allende umacnia swą pozycję w gronie moich ulubionych pisarzy. Jej powieści po prostu porywają, nawet nie wiesz kiedy obracasz kolejne kartki, a po chwili spostrzegasz, że przeoczyłaś swój przystanek tramwajowy, na którym miałaś wysiąść. Tak trudno opuścić świat stworzony przez chilijską pisarkę. Tak właśnie było podczas lektury Dziennika Mai.


Maya Vidal to młoda dziewczyna, która pewnego dnia traci bardzo bliską osobę. To przełomowy moment w jej życiu, który jest początkiem jej drogi na dno. Maya zaczyna się buntować, popada w złe towarzystwo, zaczyna mieć kontakt z narkotykami. Nie chce nikogo słuchać i nikt nie jest w stanie do niej dotrzeć. Ostatecznie Maya ląduje w kryminalnym półświatku Las Vegas, gdzie coraz bardziej pogrąża się w ciemności i zatraca się w narkotykach i alkoholu. Na szczęście gdzieś tam jest kochająca babcia i ojciec Mai, którzy za wszelką cenę pragną odnaleźć dziewczynę i pomóc jej wrócić na dobrą drogę.

Książka napisana jest formie dziennika, który Maya spisuje po swoim pobycie w Mieście Grzechu. Jest teraz na chilijskiej wyspie, gdzie wysłała ją babcia. Tutaj ma odnaleźć spokój, przemyśleć wszystko, powrócić do żywych. Odetchnąć świeżym, morskim powietrzem po dusznym Las Vegas. Jest otoczona serdecznymi ludźmi, żyje w małej społeczności, na końcu świata. Spisuje swoje traumatyczne przeżycia przeplatane na zmianę fragmentami dotyczącymi malutkiej wyspy i jej mieszkańców, wśród których Mai powoli udaje się odzyskać utracone dawno równowagę i radość życia.

Historia Mai nie jest jedyną opisane w tej książce. Isabel Allende umiejętnie wplata w narrację głównej bohaterki również inne wątki i dzięki temu poznajemy dogłębnie pozostałe, równie ciekawe postacie. Autorka zarysowywyuje przed nami wspaniałą historię babci i dziadka Mai, w ogóle jej rodziny. Z dziennika Mai dowiadujemy się też o przeżyciach Manuela, u którego Maya mieszka na wyspie. Swego czasu był on ofiarą brutalnych działań generała Pinocheta, przywódcy zamachu stanu w Chile w 1973 roku. Zatem książka Allende jest również relacją ze współczesnej historii południowoamerykańskiego kraju i opisem barwnych zwyczajów jego mieszkańców.

Chilijska autorka jest dla mnie mistrzem w snuciu opowieści. Jej poetycki język zachwyca od pierwszej do ostatniej strony. I choć pisze ona nieraz o bardzo trudnych tematach, takich jak prostytucja czy narkomania, robi to w sposób niezwykle wyrafinowany.

Moim zdaniem tej książce niczego nie brakuje. Jest mądra, wciągająca, porusza różnorodne kwestie. Bohaterów tej powieści na pewno nie zapomnę, a nawet chętnie kiedyś jeszcze do nich wrócę. Serdecznie polecam , świetna wakacyjna lektura!

J.

piątek, 11 lipca 2014

Spotkanie z Wielkim Człowiekiem

Już jakiś czas temu bardzo polubiłam czytać teksty napisane w formie rozmowy. Rozmowy z ludźmi, którzy mnie interesują. I tak oto natrafiłam na coś wspaniałego. Słuch absolutny podarowałam mojej mamie na urodziny. Gdy dawałam jej tę książkę nie wiedziałam, kim był Andrzej Szczeklik. Co za wstyd! Tym bardziej wielki, że jestem z Krakowa, a każdy Krakowianin powinien znać to nazwisko.
Po Słuch.. sięgnęłam, bo potrzebowałam książki na wieczory. Rano czytam teraz Stasiuka  (taki nastrój), wieczorami zaś chciałam mieć  coś, co zanadto mnie nie wciągnie, żeby rano znów wracać do Stasiuka (który jest piękny, ale trzeba go czytać powoli). Oczywiście pomyliłam się co do mojego wyboru, bo rozmowa z Andrzejem Szczeklikiem pochłonęła mnie do tego stopnia, że czytałam ją i rano i wieczorem i w południe i kiedy tylko córeczka mi na to pozwalała :)
Cóż może być wspanialszego, niż spotkanie z człowiekiem wybitnym, ciekawym, wyjątkowym, nietuzinkowym, a przy ty tak niezwykle ludzkim, skromnym, serdecznym. Rozmowa  poprowadzona przez Jerzego Illga (który też czaruje swoją erudycją) jest swobodna, wciągająca, mądra. 
Słuch absolutny poszerza nasze horyzonty. Nie dość, że pozwala nam zdobyć mnóstwo ciekawych informacji nie tylko związanych z medycyną, poznać nieco ciekawych faktów o tak wybitnych osobach, jak na przykład Czesław Miłosz, historii Krakowa, do tego jest świetną lekcją człowieczeństwa. Profesor Andrzej Szczeklik był lekarzem wyjątkowym. Niewielu takich jest- na pewno. Jednak  był też wyjątkowym człowiekiem.  Człowiek renesansu, humanista, który potrafi się wypowiedzieć ciekawie na każdy temat. Miłośnik gór. Lecz nade wszystko wielki miłośnik życia! Człowiek piękny.
Książka, a raczej osoba pana Profesora uczy nas jak dążyć do ideałów. Po jej przeczytaniu poczułam się taka malutka. Mało znacząca. Jednak chwilę po tym przyszła refleksja, że zamiast pogrążać się w takich uczuciach, trzeba nad sobą nieustannie pracować i starać się być najlepszą wersją samego siebie, bo Zadaniem każdego człowieka jest być twórcą własnego życia: człowiek ma uczynić z niego arcydzieło sztuki. 
Takie książki, jak Słuch absolutny trzeba czytać i trzeba je mieć, by do nich nieustannie wracać!
M.

niedziela, 22 czerwca 2014

Weekend z Muminkami

Na weekend wybrałam się do Doliny Muminków. Jakże było miło znowu zobaczyć wszystkich- rodzinę Muminków, Migotkę, Małą Mi, Paszczaka, Ryjka i oczywiście Włóczykija! Widok niebieskiego, wysokiego domu, wszechobecnej zieleni i rozbitego nad rzeką namiotu Włóczykija sprawił, że na sercu zrobiło mi się znacznie cieplej. Smak naleśników z truskawkami od Mamy Muminka, zabawy i wyprawy nad morze... chciałoby się tam zostać na zawsze. Dolina Muminków to piękne miejsce, pełne zakamarków, które można odkrywać wciąż na nowo. A jakie przygody mogą się tam nam przytrafić! Można, na przykład, znaleźć na szczycie góry czarodziejski kapelusz, który wypluwa z siebie rozkoszne obłoczki i ze zwykłej wody produkuje sok malinowy. 

Byłam też z Muminkami na dalekiej wyspie, gdzie spotkaliśmy Hatifnatów i przeżyliśmy przerażającą burzę, ale już następnego dnia świeciło słońce i zbieraliśmy na plaży różne skarby, które wyrzuciło morze... Oj, pięknie było! Z Muminkami zawsze jest pięknie. To takie dobre i mądre istotki. Można się od nich wiele nauczyć i przeżyć z nimi najpiękniejsze przygody. Polecam Wam wszystkim weekend w Dolinie Muminków. Wrócicie niezwykle zadowoleni, gwarantuję!



Miłego niedzielnego wieczoru! :)
J.

czwartek, 12 czerwca 2014

Krótko o majowych filmach

Maj obfitował w bardzo ciekawe i dobre filmy. Ostatnio naszą rodzinną tradycją stało się robienie piątkowych seansów. To bardzo fajny zwyczaj! Dzięki temu oraz pobliskiej wypożyczalni filmów DVD, nadrobiłam w ostatnim czasie zaległości filmowe. W maju było naprawdę interesująco. Same bardzo dobre propozycje.

1. Blue Jasmine- reż. Woody Allen


Woody'ego Allena bardzo lubię i po raz kolejny się nie zawiodłam! Blue Jasmine to świetnie skonstruowany scenariusz, ale przede wszystkim wyśmienita obsada- Kate Blanchett oraz Sally Hawkins zagrały mistrzowsko! Film opowiada smutną historię, ale Allen ma to do siebie, że nawet trudne treści umie przekazać w sposób w miarę lekki. Jasmine, główna bohaterka, żyje u boku swego męża Hala i pławi się w luksusach. Długo nie dopuszcza do siebie myśli, że jej małżeństwo powoli staje się fikcją, a interesy jej męża wcale nie są uczciwe. Kiedy Hal trafia dla więzienia, ta nie potrafi zmierzyć się z nową rzeczywistością i przygniatającymi ją problemami. Blue Jasmine to naprawdę dobry film, choć nie końca w stylu Allena. Jeśli macie ochotę na wizytę w San Francisco, spotkanie ze świetnymi aktorami i ciekawą historię to Blue Jasmine będzie świetnym wyborem. Nie będziecie żałowali!

  2. Jak w niebie- reż. Kay Pollak

                                                
Jestem zachwycona tym filmem! Więcej napisała o nim M., więc ja się tu nie będę produkować. Powiem krótko, że jest to niesamowity film, który i wzrusza i śmieszy i daje dużą dawkę emocji. Przepiękny. 

3. Chce się żyć- reż. Maciej Pieprzyca


Wspaniała historia chłopaka z porażeniem mózgowym, który walczy o swoje życie i mówi "Dobrze jest!". Daje do myślenia. Ten film to szereg postaci, które pozostają na długo w głowie. Oczywiście Mateusz, główny bohater. Jednakże równie mocno zapada w pamięci postać jego ojca. Naprawdę niesamowita. Chce się żyć to film spokojny, wyważony. Piękny w swojej prostocie. Nie da się nie wspomnieć Dawida Ogrodnika, który wcielił się w rolę Mateusza i zrobił to po prostu na najwyższym poziomie. Oscar dla tego pana! Film wart obejrzenia, dobrze, że właśnie taki powstał w Polsce.



4. Powiększenie- reż. Michelangelo Antonioni




Oj, to jest dziwny film! Bardzo, bardzo dziwny. Uważany za wielu za jedno z najważniejszych dzieł lat 60. Głównym bohaterem jest ekscentryczny i nieprzewidywalny fotograf, który przypadkiem uwiecznia na swych zdjęciach scenę morderstwa. Zafascynowany tą historią, postanawia rozwiązać zagadkę. W tym filmie jednak nic nie jest takie proste i jasne. Tak naprawdę po ostatniej scenie, człowiek zaczyna się zastana
wiać, czy wszystko, co dzieje się w filmie dzieje się naprawdę, czy może są to jedynie wyobrażenia głównego bohatera? Czy tkwimy w rzeczywistości, czy może w głowie głównego bohatera, pełnej iluzji i złudzeń? Bardzo ciekawa pozycja, mnie w szczególności urzekł klimat filmu- taki spokojny, cichy, leniwy. Polecam, bo to coś innego niż zazwyczaj!

Tak było w maju, ale czerwiec też już się zaczął bardzo ciekawie, no ale o tym pod koniec czerwca. Zachęcam do obejrzenie tych filmów, jeśli ktoś ich jeszcze nie zna! Same perełki!

Miłego wieczoru!
J.

czwartek, 5 czerwca 2014

Gdzie słyszysz śpiew tam wejdź, tam ludzie dobre serca mają...

Na początku go nie polubiłam. Wydał mi się nieco zadufanym w sobie kompozytorem z przerośniętym ego. Potem zrozumiałam, że jest z gatunku tych ludzi, którzy czują więcej i widzą więcej i czasami mocno przez to cierpią. Pokochałam go w czasie oglądania filmu "Jak w niebie" wyreżyserowanego przez Kaya Pollaka.

Dawno, dawno nie zachwyciłam się tak filmem. Dawno nic mnie tak nie wzruszyło. Głównym bohaterem, tym rzeczonym kompozytorem, jest słynny Daniel Dareus, który po ciężkim zawale serca, przerywa karierę i powraca w swoje rodzinne strony, do małego miasteczka, gdzie planuje żyć w samotności.Wkrótce jednak okazuje się, że nie jest mu ona dana, Daniel zostaje bowiem kantorem w miejscowej Parafii. Zaczyna prowadzić niewielki amatorski chór. Jego początkowo sceptyczne nastawienie, przekształca się z czasem w wielki entuzjazm, zapał i głowę pełną ciekawych pomysłów.

I tak powoli zaczynają dziać się cuda. I nie chodzi tu tylko o śpiew, ale o ludzi, którzy stopniowo odkrywają w sobie nieznane lądy. Wszyscy członkowie chóru po kolei wyrzucają z siebie tajone złości, urazy z przeszłości, zaczynają się otwierać na siebie, na innych, na swoje emocje. Potrafią w końcu coś zmienić w  swoim zastanym, monotonnym życiu na prowincji. Chór przestaje być już tylko chórem, staje się czymś więcej. Przeradza się w pewnego rodzaju grupę wsparcia. Próby stają się okazją do rozmów, niesienia wzajemnej pomocy, ale i wspólnego cieszenia się drobnymi sukcesami. W końcu widzimy grupę wspaniałych przyjaciół, którzy spotykają się już nie tylko na próby, ale i na tańce, czy wspólne biesiadowanie. Muzyka i Daniel, który jest naprawdę wyjątkową postacią, kruszy lody, otwiera ludzkie serca, motywuje do ważnych zmian w życiu. Film pozwala nam docenić jak piękne jest życie, jak piękni są ludzie i co jest naprawdę najważniejsze.

Daniel jest postacią całkowicie ujmującą, niezwykle wzruszającą. Tak samo jest z Lindą. Jedną z dziewczyn z chóru, która niewątpliwie ma w sobie coś z anioła, piękny uśmiech i bardzo dobre serce.

"Jak w niebie" to film tak prosty z jednej strony, a zarazem tak bardzo złożony. Bezpretensjonalny, a zarazem wielkoformatowy. Ciepły, choć momentami trudny i pełen napięcia.

Doskonały.

Poruszający tak bardzo wszystkie struny serca. Wart uwagi. Wart polecenia. Wart obejrzenia.

M.

czwartek, 22 maja 2014

Zniewolony- Solomon Northup

Solomon Northup był wolnym człowiekiem, który wiódł szczęśliwe życie u boku żony i trójki dzieci. Do czasu. Pewnego dnia bowiem trafił w ręce złych ludzi, którzy bezprawnie go porwali i uczynili niewolnikiem. Solomon stracił wówczas tak cenną i piękną i zwykle niedocenianą  wolność.

"Zniewolony" to kolejna książka dotykająca tematu dyskryminacji czarnoskórej rasy. Takie opowieści zawsze bardzo mnie poruszają, ta jednak jest absolutnie wyjątkowa. Wszystkie opisane tu historie są bowiem osobistymi wspomnieniami autora i wszystkie dramatyczne wydarzenia, o których czytamy, działy się naprawdę. Świadomość autentyczności tej opowieści sprawiła, że cała książka zrobiła na mnie  duże wrażenie.

Solomon Northup przeżył w niewoli dwanaście bardzo długich lat i w tym czasie był świadkiem i ofiarą przerażającego okrucieństwa i zła. Na jego drodze stanęli ludzie pozbawieni sumienia i wyzbyci wszelkich zasad moralnych, bezwzględnie odnoszący się do  "wybranych" innych.  Wszystko dlatego, że  ich i jego skóra była czarna. Ten fakt czynił go w oczach białych obywateli Stanów Zjednoczonych (przynajmniej znacznej części)  podczłowiekiem, który nie zasługuje na godne i normalne życie.

W swych wspomnieniach Northup skupił się przede wszystkim na opisie codziennego życia niewolników, relacji właściciel- niewolnik, pisał również o nadziejach, emocjach, zmaganiach i próbach  przetrwania jego i jego towarzyszy. Wszystko relacjonuje bardzo szczegółowo; drobiazgowo przedstawia np. proces zbierania bawełny i innych czynności, które wypełniały całe dni niewolników. W podobny sposób zaznajamia nas z systemem kar, jaki stosowano wobec czarnoskórych. Przerażające są opisy scen, kiedy niewolnicy stają się ofiarami gniewu i okrutnej agresji swoich właścicieli. Ciężko się o tym czyta, bardzo.

Najbardziej przerażające jest jednak to, że niewolnictwo w ówczesnej Ameryce było  naturalnym i  oczywistym stanem rzeczy, któremu nikt się nie przeciwstawiał. Bardzo dużo czasu minęło (zwłaszcza w południowych stanach), zanim ludzie zrozumieli, że człowiek czarnoskóry nie jest w niczym gorszy i zasługuje na godne życie w wolności. Trudno było wykorzenić tamto myślenie z ich głów, bowiem idea niewolnictwa i poddaństwa czarnych ludzi była im wpajana od samego dzieciństwa, z pokolenia na pokolenie. Już jako dzieci, biali uczyli się wydawania rozkazów, egzekwowania i wymierzania kar... Przykładem może być syn człowieka o nazwisku Epps, u którego przez długie lata służył Northup jako niewolnik:

Najstarszy syn Eppsa to inteligentny młodzieniec w wieku dziesięciu, może dwunastu lat. Żal było patrzeć, jak czasem karał czcigodnego wuja Abrama. Wzywał go do wyjaśnienia, a jeśli w jego dziecinnej ocenie konieczna była kara, skazywał go na określoną liczbę batów, które wymierzał z powagą i namysłem. Często jeździł na kucu w pole ze swoim biczem, bawiąc się w nadzorcę, ku zachwytowi ojca. Wówczas używał pejcza i ponaglała niewolników krzykami oraz okazjonalnymi przekleństwami, co wzbudzało śmiech Eppsa, który jeszcze go zachęcał.


Solomon Northup przeżył wśród niewolników dwanaście lat. Niewola była dla niego tym dotkliwsza, że miał okazję poznać smak wolności, gdzieś daleko czekała na niego przecież rodzina. Jego życie do roku 1841 było  szczęśliwe i nagle zmieniło się o sto osiemdziesiąt stopni. Nie sposób chyba zrozumieć ani opisać jego uczuć, jego rozpaczy i desperacji. Zapewne dla Solomona Northupa napisanie tej książki było pewną formą terapii, za pomocą której chciał zrzucić z siebie przerażające wspomnienia. Myślę jednak, że nade wszystko Solomon Northup chciał wypełnić jakąś misję, chciał stanąć na czele tej całej rzeszy zniewolonych, czarnoskórych ludzi i pokazać światu, czym jest niewolnictwo w oczach samych niewolników. Wydaje mi się, że ta książka miała temu właśnie służyć. To był apel, wołanie o zmianę.


Płakać się chce, kiedy czyta się niektóre historie opisane przez Northupa, tym bardziej, że jak już wspomniałam, to wszystko jest prawdziwe. Te osoby- one naprawdę żyły, naprawdę cierpiały. To jest "mocna" książka. Pełna okrucieństwa i smutku, choć jest w niej też nadzieja i wiara.  "Zniewolonego" polecam wam wszystkim. To godne uwagi świadectwo człowieka, który na własnej skórze poczuł cierpienie niewolnika. Myślę nawet, że jest to pozycja obowiązkowa. Zachęcam!

J.


poniedziałek, 12 maja 2014

Magia gotowania- "Zapach truskawek" Anny Włodarczyk

Uwielbiam czytać, gotować i jeść. Cenię sobie wysoce kilka blogów kulinarnych, wśród nich jednym z ulubionych jest blog Strawberries from Poland. Kiedy zobaczyłam, że Ania Włodarczyk, autorka truskawek, napisała książkę, bardzo czekałam aż będzie ją można kupić. Już sama okładka książki zadziałała na moje wszelakie zmysły i podpowiedziała mi, że "Zapach truskawek" bardzo przypadnie mi do gustu! Nie myliłam się. Lektura była niezmiernie przyjemna i smakowita. 
"Zapach truskawek" to zbiór kilkudziesięciu opowieści, wspomnień, historii, a każda z nich z zwieńczona jest przepisem. Ania ma wyjątkową zdolność do pisania o jedzeniu i gotowaniu, które dzięki niej przeobraża się w czystą magię. Staje się istotnym rytuałem, ważną życiową czynnością. Smaki przywołują wspomnienia, pozwalają przenieść się w przeszłość. Ożywają wakacyjne chwile z okresu dzieciństwa, różne ważne momenty z naszego życia. Poszczególne dania kojarzą się z bliskimi osobami, stają się nośnikami pamięci, pozwalają zachować wspomnienia o kochanych bliskich. Każde warzywo i owoc nabierają tu nowego znaczenia, uczymy się zachwycać tym, co mamy na talerzu. Kuchnia Ani jest raczej tradycyjna, dosyć prosta- mnie to odpowiada, bo moim zdaniem właśnie w prostocie kryje się to, co najcenniejsze i najpiękniejsze. 
Poza pisaniem o jedzeniu, Ania pisze też o życiu, podoba mi się jej podejście do wielu spraw, umiejętność cieszenia się chwilą, delektowania się codziennością. Wszystko to wydaje się takie proste, a w sumie wcale takie łatwe nie jest. Umieć tak żyć. Trzeba się uczyć.
Dla tych, którzy potraktują truskawki, także jako książkę kulinarną, to też świetna pozycja, przepisy są zróżnicowane - znajdziemy tu i słodkości i dania i słone przekąski, a nawet przetwory. Książka jest podzielona na cztery części- odpowiadające czterem porom roku. Przepisy są dopasowane do danej pory roku. Jesienią mamy przetwory, zimą pierniki, wiosną jajeczne potrawy i smakowite mazurki, latem pozycje piknikowe. Ja, by nie zniszczyć książki przepisuje recepty do swojego zeszytu. Jeden przepis na ciasteczka czekoladowo- kawowe już wypróbowałam, gościom smakowały, a ja byłam zadowolona :) już nie jeden raz udało mi się spalić, zepsuć ciasteczka- to moja pięta achillesowa, ale te się udały!
Ach, jeszcze jedno, Ania jest miłośniczką starych książek kulinarnych, dzięki niej i ja się nimi zainteresowałam, a okazało się, że u moich rodziców jest całkiem sporo ważnych pozycji, o których pisze Ania.
Do "Zapachu truskawek" będę wracać, bo te krótkie powiastki, to smaczne kęski, na krótkie chwile odpoczynków. I dużo, dużo kulinarnych inspiracji.
A teraz marzy mi się duży, solidny stół, przy którym będę mogła wraz z kochanymi ludźmi delektować się różnymi serwowanymi przeze mnie posiłkami. 




M.