czwartek, 28 stycznia 2016

Powrót do dzieciństwa, czyli "Kalendarze" Małgorzaty Gutowskiej - Adamczyk

Kalendarze bardzo mnie zaskoczyły. Ta książka jest zupełnie inna, niż trylogia o Cukierni pod Amorem. Kalendarze są bardzo osobiste i bardzo sentymentalne. 

Powieść podzielona jest na dwie części, które nawzajem się przeplatają. Część rozdziałów dotyczy obecnych czasów i teraźniejszości, w której znajduje się autorka. Nie jest to łatwy moment w jej życiu, bo oto jej dorośli już synowie wyprowadzają się z domu, a ona zostaje sama z mężem. Takie chwile jeszcze daleko przede mną, ale mogę sobie wyobrazić i zrozumieć, że to musi być bardzo trudne. W tych niełatwych okolicznościach, autorka wraca do czasów dzieciństwa. Być może po to by znów odnaleźć siebie? By zdefiniować siebie na nowo? Powraca więc do okresu, kiedy była wyjątkowo szczęśliwa. 


Opisy wspomnień obejmują zaledwie okres jednego roku, a tworzą większą część fabuły, blisko trzystu stronicowej książki. Świadczy to o tym z jakim namaszczeniem i dokładnością pisarka przedstawia swoje dzieciństwo. Wyłuskuje drobne szczegóły, które pozostały w jej głowie i w jej sercu. Maluje piękne obrazy. Dziewczynkę- Małgosię, poznajemy w ważnym momencie jej życia, oto bowiem staje się ona starszą siostrą i powoli zaczyna się jej droga ku dorosłości, zaraz zakończy swoją przygodę z przedszkolem i lada moment stanie się uczennicą pierwszej klasy. 

Dzieciństwo Małgosi przypada na niełatwe czasy PRL-u,mimo to jest ono cudowne. Gosia była szczęśliwa, bo otaczała ją miłość i mimo, że jej życie było pozbawione dzisiejszego komfortu, miało ogromny wdzięk i urok. Kalendarze są niezwykle intymne, tak na dobrą sprawę, to są sfabularyzowaną autobiografią, wiemy, że autorka piszę o sobie, używa imion, nazwisk. Odtwarza swoje dzieciństwo, kolekcjonuje wspomnienia, wchodzi w głąb samej siebie, by na nowo odkrywać i przeżywać chwile, które były dla niej tak niezwykle ważne. Bo przecież jest ogrom prawdy w stwierdzeniu, że to właśnie okres dzieciństwa stanowi fundament dla każdego z nas, podkład do tego, jakimi będziemy ludźmi. Wspomnienia Małgosi są naprawdę bardzo urokliwe, chciałabym, żeby moje dzieci miały takie właśnie dzieciństwo. Bez komputerów, bez telewizji, ale za to pełne zabaw, w których używa się dużo wyobraźnii i radości z takich prostych, dziecięcych doświadczeń jak jazda na sankach czy czas spędzony na wsi.

Kalendarze to książka pełna "spokoju". Autorka snuje swoje wspomnienia, analizuje, zastanawia się, czy dobrze pamięta, jak mogli to zapamiętać inni. To powieść o tym, jak ważne są proste, codzienne rzeczy. Jak ważna jest przede wszystkim miłość i rodzina. To dojrzała proza, niby stosunkowo lekka, a jednak niekoniecznie. To książką, która wymaga czytania z dużym zaangażowaniem i skupieniem. Czasami autorka zmusza nas do smutnych refleksji, pokazuje ile tracimy, stając się "dorosłymi", jest jeden cytat w tej powieści, który wyjątkowo mnie wzruszył, na koniec po prostu go przytoczę:

Wtedy chyba jeszcze machała ludziom wyglądającym przez okna pociągów. Może wciąż wierzyła w tym sposobem wysyłaną w świat magiczną moc przekazu. Kto jej potem powiedział, że to głupie, naiwne i dziecinne? Czy kryło się za tym jakieś rozczarowanie, czy też sama zrozumiała, że dorastanie polega na ignorowaniu ludzi jadących pociągiem?


M. 

poniedziałek, 4 stycznia 2016

A w grudniu czytałam...

W Grudniu miałam wyjątkowo dobrą passę czytelniczą.W dużej mierze, to za sprawą mojej przyjaciółki, która podarowała mi dwie cudowne książki.
Zaczęłam od kochanej Małgorzaty Musierowicz i Feblika. Prawdę powiedziawszy o tym, że wyszła nowa powieść z serii Jeżycjady dowiedziałam się przypadkowo, gdy zobaczyłam ją na Targach Książki w październiku. Dopadł mnie duży dół z końcem listopada i początkiem grudnia i gdy A. przyniosła mi Feblika, podarowała mi najcudowniejsze lekarstwo i plasterek na złe chwile. Ja nie należę do tego grona, które krytykuje nowe powieści Musierowicz. Cieszę się z każdej nowej pozycji i chwile spędzone z rodziną Borejków, to dla mnie frajda i wielka przyjemność. Ta część była letnia, upalna, dużo w niej ładnych opisów sielankowej polskiej wsi, dużo o smacznym prostym jedzeniu i o codziennych małych- dużych przyjemnościach. Zawsze, gdy kończę książkę Musierowicz jest mi naprawdę smutno, że już nie jestem w tym jej baśniowo- zwyczajnym świecie. 


Tym razem było łatwiej, bo A. przyniosła mi kolejną świetną książkę- Razem będzie lepiej Jojo Moyes. To powieść o sile miłości, o sile rodziny. I to takiej rodziny, która nie jest idealna. To obraz świata, w którym trochę wszystko się sypie i trochę wszystko jest pod górkę, a jednak pokazująca optymizm i wiarę pozwalającą zdziałać cuda. To też historia miłości rodzącej się między kobietą i mężczyzną, których, jak mogłoby się wydawać, dzieli niemalże wszystko. Spotykają się wtedy, gdy jednemu i drugiemu zaczyna walić się cały świat i nawzajem pięknie się ratują. To książka o tym, że naprawdę, razem jest po prostu lepiej. Polecam! Nie raz śmiałam się na głos i zdarzyło mi się płakać (jadąc autobusem :))





Pod koniec Grudnia, mniej więcej w tym czasie, kiedy poszłam na urlop przedświąteczny, by móc skupić się na tych pięknych momentach roku, zabrałam się za czytanie Dziecka śniegu. Nie byłam pewna, czy to będzie trafiona lektura, bo w paru miejscach przeczytałam, że to smutna powieść. I faktycznie, taka jest, ale jest też przepiękna, wzruszająca. Autorka wspaniale opisuje mroźną, dziką przyrodę Alaski, zwierzęta, ich zwyczaje, las. Dziecko śniegu opowiada o miłości i o cierpieniu.To książka, która jest przesycona magią i urokiem. Bardzo lubię tego typu powieści i ta trafiła do mojego serca i będzie to na pewno jedna z ulubionych książek 2015 roku.



M.

P.S. A zaraz będzie u nas podsumowanie książkowego 2015 roku :)