wtorek, 10 marca 2015

Mała zagłada- Anna Janko

Ze wszystkich książek dotyczących wojny i obozów koncentracyjnych "Mała zagłada" była dla mnie chyba najtrudniejsza. Ogromnie wstrząsająca, poruszająca. Czasami  łzy stawały mi w oczach, czasami ciekły po policzkach. Gdy czytałam, a potem patrzyłam przez okno, świat wydawał mi się jakiś inny. Słońce inne i ta moja codzienność.. zastanawiałam się, jak można w ogóle żyć w cieniu takiej historii?

To pewnie dlatego, że Anna Janko nagromadziła w swojej książce niekończącą się ilość pojedynczych historii. U Janko, ludzie, którzy przeżyli najokrutniejsze koszmary, mają imiona, nazwiska. Nie są anonimowi, nie mówimy tu o pokoleniu, które przeżyło wojnę, mówimy o konkretnych ludziach- o Józku, Leonie, Franku, Jadzi...

Może to dlatego, że tak dużo tu o dzieciach. Dzieciach, które widziały śmierć swoich rodziców, dzieciach, które pozostawały osierocone, dzieciach, które były przetrzymywane w obozach koncentracyjnych, dzieciach, które były mordowane w bestialski sposób, dzieciach palonych żywcem w stodołach, kopanych po głowie ciężkimi butami esesmanów. 

A może to też dlatego, że Anna Janko pisze o wojnie, jako o czymś, co w każdej chwili  może wrócić, o wojnie, która tak naprawdę cały czas toczy się w różnych zakątkach świata. Autorka wielokrotnie wspomina o wielu innych makabrycznych historiach, niezwiązanych z drugą wojną światową, choć to jej poświęca najwięcej uwagi. Dla Janko wojna jest czymś, co nie daje o sobie zapomnieć. Budzi ciągły, duszący lęk. Panikę. Janko od dziecka żyje w jej cieniu, bo od dziecka mama faszeruje ją swoim lękiem. Dla Janko wojna nie umiera- nigdy. 

A może jednak dlatego, że forma w jakiej napisana jest "Mała zagłada" jest wyjątkowo poruszająca. Bo to jest tak naprawdę dialog, który pisarka prowadzi ze swoją mamą- Renią. To ciągła rozmowa, powroty, analiza, przetrawianie, bez końca, dramatu z przeszłości. Po to, by w końcu móc o nim zapomnieć, nie żyć już dłużej w jego cieniu. Renia (mama Anny) miała chorobę sierocą, Anna miała chorobę sierocą, jej córka miała chorobę sierocą. Strach przekazuje się we krwi, w genach. Bo jak żyć, naprawdę, jak żyć, po tym, gdy na własne oczy widzisz, jak mordują Twoją matkę (kula w usta) i ojca (strzałem w tył głowy). Jak palą żywcem wieś, która była całym twoim światem. Jak być potem matką. Jak funkcjonować normalnie. Raczej się nie da. Więc swój strach, swój koszmar przekazuje się dalej, swoim bliskim.  

"Mała zagłada" to osobiste rozliczanie się z przeszłością. Zarazem jest to analiza wojny, traumy powojennej. Każdy rozdział książki mógłby być osobnym tekstem. Masa tu psychologii, rozważań nad naturą człowieka, nad złem, które tkwi w każdym z nas. To książka, która budzi paniczny lęk, zmusza nas do zadawania trudnych, bolesnych pytań.     

"Mała zagłada" powinna być lekturą obowiązkową. Taką, która obudzi w nas czujność, zmusi nas do rozważań, która poruszy w nas, to co powinno być poruszone, by nie pozostać obojętnym. By nie zapomnieć. By rozmyślać, pamiętać. 




Renia (mama Anny Janko) i jej młodsze rodzeństwo, na krótko przed tym, jak ich rodzice zostali zamordowani, a oni zostali sierotami. 



M.

wtorek, 3 marca 2015

O niewinności

Czytałam całkiem sporo książek związanych z tematem wojny i obozów koncentracyjnych.. John Boyne i jego "Chłopiec w pasiastej piżamie" dał mi nową perspektywę, dał pomyśleć o tym ważnym dla mnie temacie w jeszcze inny, nowy sposób. 
Bruno ma dziewięć lat. Ma mamę, tatę, siostrę. Wiedzie szczęśliwe i dostatnie życie w Berlinie. Jednak pewnego dnia jego tata dostaje awans i cała jego rodzina musi się przenieść do nowego miejsca zamieszkania. Bruno niewiele wie o pracy swojego taty. Dla niego jest to dzielny żołnierz, bo na mundurze ma dużo oznaczeń. Kocha swojego tatę, jak każde dziecko. Nie wie przecież, że jego tata jest mordercą, doprowadzającym do śmierci setki niewinnych ludzi. Nie wie, że nowe miejsce, do którego przyjechał wraz z resztą rodziny, to Oświęcim- obóz zagłady. Bruno jest tylko dzieckiem. Naiwnym i nieświadomym. Dzieckiem, dla którego człowiek, to człowiek, niezależnie od tego, czy na ręce nosi opaskę ze swastyką, czy z gwiazdą Dawida. Boyne bardzo pięknie, choć posługując się prostym językiem i formą, przypomniał mi o tym, co może stać się z człowiekiem. Przecież dziecko rodzi się niewinne, długo takie jest, a co dzieje się po drodze? Co musi się stać, by tak bardzo zatruć duszę ludzką?  
Bruno w nowym miejscu zamieszkania czuje się bardzo samotny. Nie ma z kim się bawić, ani z kim rozmawiać. Pewnego dnia postanawia wyruszyć na poszukiwania i tak oto poznaje chłopca zza siatki. Małego, też dziewięcioletniego, więźnia obozu- Szmula. Między dwójką dzieci rodzi się głęboka przyjaźń. Niemal codziennie spotykają się ze sobą, rozmawiając po dwóch stronach siatki. Między nimi nie ma żadnych podziałów. Nie liczy się to, że jeden jest syty i dobrze wygląda, a drugi ma poszarzałą z wygłodzenia i wyniszczenia organizmu, skórę. Ważne jest to, co ich łączy, wspólny czas, rozmowy, wzajemne słuchanie siebie. Tak naprawdę ani jeden, ani drugi z nich nie rozumie zaistniałej sytuacji, ale obydwaj czują, że dzieje się coś złego. Przyjaźń ponad granicę. Przyjaźń ponad głupotę i okrucieństwo ludzi dorosłych. Przyjaźń wyjątkowa, prawdziwa, ponad śmierć. 


... I może dobrze, że historia życia Brunona skończyła się tam, gdzie się skończyła. Może dobrze, że nie dorósł do tego, by zrozumieć, kim był jego ojciec. Może dobrze dla niego, że mógł pozostać niewinny.


M. 



P.S. Myślę, ile moja córka musi mieć lat, bym mogła jej podsunąć tę książkę? Dwanaście, trzynaście? Kiedy jest czas, by zacząć uczyć swoje dziecko pamięci, która musi przetrwać?