środa, 31 grudnia 2014

Książkowe wspomnienia z 2014

Postanowiłyśmy stworzyć tradycyjny post podsumowujący ten miniony rok. Jak wyglądał pod względem czytelniczym, co najlepiej wspominamy i co nam utkwiło w pamięci...




Julia
Mało czytałam w tym roku, przyznam się, że chwilami miałam długie zastoje w czytaniu, za nic nie mogłam się zabrać. To pewnie kwestia zbliżającej się wielkimi krokami matury. Mimo to trafiłam na parę bardzo dobrych pozycji, do których chętnie może jeszcze kiedyś wrócę.

Kiedy myślę o książkach przeczytanych w tym roku, jako pierwsza na myśl przychodzi mi zdecydowanie książka Joanny Bator Ciemno, prawie noc, która zrobiła na mnie ogromne wrażenie, o czym zresztą już pisałam tutaj. Ciągle mam ją w pamięci. Powieść naprawdę wybitna! Bardzo dobrze wspominam też Wszystkie jej życia Kate Atkinson oraz Nieokiełznane Jeanette Walls, czyli dwa przykłady naprawdę dobrej literatury. W ręce wpadło mi też dużo książek idealnych na wolne, wakacyjne dni. Przede wszystkim powieść Isabel Allende Dzienniek Mai, od której ciężko się oderwać. a także Autobiografia na czterech łapach Doroty Sumińskiej, która bawi i wzrusza i naprawdę relaksuje.

Nie sposób wspomnieć też o Mundrze, w której z położnymi rozmawia Sylwia Szwed. Naprawdę świetna książka. Poza tym przeczytałam w tym roku kilka naprawdę dobrych lektur szkolnych, kto wie, czy nie najciekawszych dla mnie jak dotąd. Mowa o Granicy Nałkowskiej  czy Cudzoziemce Kuncewiczowej. 

Zatem wychodzi na to, że rok całkiem udany! 


Marysia

W roku 2014 nie miałam aż tyle czasu na czytanie książek, ile bym chciała mieć, a wszystko dlatego, że przyszła na świat moja córeczka. Nie zapomniałam jednak o sobie i czasie dla siebie i starałam się czytać tyle, ile mogłam.

Ten rok był bogaty w ważne rozmowy. Zarówno te moje, z bliskimi mi ludźmi, jak i te, które przeczytałam. Lubię czytać rozmowy z mądrymi ludźmi. Zmuszają mnie do różnych refleksji i pomagają rozumieć, jak chcę żyć. Przeczytałam Słuch absolutny, Czesałam ciepłe króliki i Trudno nie wierzyć w nic. Czytanie wywiadów rzek, daje mi trochę takie poczucie, jak gdybym poznawała tych wyjątkowych ludzi osobiście. To takie czytanie, które mocno wzbogaca.

W tym roku połknęłam trzy książki, które z powodzeniem mogłabym wpisać na listę książek życia. Były to Gołębiarki, Ostatnie rozdanie i Ciemno, prawie noc. Każda z tych pozycji jest wybitna. Moim zdaniem, oczywiście. Każda niezwykle mi bliska. Do każdej z nich nieustannie wracam myślami. Każdą bardzo dobrze pamiętam i możliwe, że do każdej z nich wrócę. To dzieła obowiązkowe, które polecam gorąco. 

Ważne były też dla mnie trzy książki, o których nie udało mi się nic napisać na blogu. To książki dotyczące zawodu położnej. Ich lektura, z wiadomych powodów, była dla mnie wyjątkowa. Ciekawa autobiografia Jeanette Kalety 3550 cudów narodzin, doskonały zbiór rozmów poprowadzonych przez Sylwię Szwed i zebranych w Mundrze i fantastyczna i najbardziej zbeletryzowana z tych trzech pozycji, historia Jennifer Worth (Zowołajcie położną). Każda kobieta, która spodziewa się dziecka, którą czeka poród, winna te książki przeczytać. Dla swojego własnego dobra i dla dobra dziecka. Po to, żeby zrozumieć cud porodu i dostrzec jego ogrom piękna. Pewne sprawy lepiej zrozumieć, zaakceptować, na pewne rzeczy się nie godzić.

W tym roku zapoznałam się też z wieloma pozycjami literatury dziecięcej. Są one przecież równie ważne, jak pozycje dla dorosłych czytelników. Na mojej liście książek życia, znajdują się wszystkie tomu Muminków i cała Astrid Lindgren. Książki dla dzieci są wyjątkowe. Jest ich masa na rynku. Dużo szmiry, wiadomo. Ale i mnóstwo pięknych, mądrze napisanych i cudownie zilustrowanych pozycji, które stanowią doskonałą całość. Biblioteczka Zosi (głównie za sprawą jej Mamy chrzestnej) rośnie jak na drożdżach, a my razem poznajmy ten magiczny świat. Zosia lubi książki. I to jest moje największe osiągnięcie książkowe tego roku :)

P.S. Zamierzam zacząć prowadzić regularny cykl poświęcony Zosinej biblioteczce!


Na koniec... udanej nocy sylwestrowej! Czy to z książki, czy ze znajomymi. Jak kto woli!

J. i M.

poniedziałek, 29 grudnia 2014

Jeżycjady odcinek dwudziesty

Do książek Musierowicz podchodzę niemalże bezkrytycznie. Za wielką darzę je sympatią, za wiele mam z nimi związanych miłych wspomnień, by teraz oceniać je negatywnie. Choć pojawiają się coraz liczniejsze głosy, że z każdym tomem Jeżycjada jest słabsza, a pani Musierowicz powinna zaprzestać jej kontynuowania, ja niezmiennie jestem zachwycona. Krytykować zatem Wnuczki do orzechów nie będę, bo nie chodzi tu o oceny i wynajdywanie wad i mankamentów. Wnuczka do orzechów to po prostu kolejne wspaniałe i długo oczekiwane spotkanie ze starymi znajomymi. To idealny sposób na spędzenie świątecznych dni, kiedy człowiek ma czas, by usiąść z fotelu z kubkiem ciepłej herbaty z cytryną i nareszcie zanurzyć się w ten piękny, borejkowy świat i dowiedzieć się, co nowego u starych przyjaciół.

Wiadomo, są pewne rzeczy, które z lekka irytują. Przede wszystkim trochę zbyt idealna postać Doroty, próżno szukać takiej osoby we współczesnym świecie. Może faktycznie było też trochę mało Jeżyc i jedynej w swoim rodzaju kuchnii w kamienicy przy Roosvelta 5. Była za to wielkopolska, piękna wieś stanowiąca, jak dla mnie, miłą rekompensatą. Nie da się ukryć, że świat stworzony przez Małgorzatę Musierowicz jest nieco wyidealizowany, tutaj nawet wiejski pijaczek okazuje się w sumie całkiem przyjemną i uczynną osobą. Może się to wydawać dalekie od naszej rzeczywistości. Ale właściwie, co z tego? Pisarza nie ograniczają przecież żadne zasady, ze stworzonym przez siebie światem może robić, co tylko chce. Zwłaszcza, kiedy daje tyle radości czytelnikom. Nie! Nie zgadzam się z tymi, którzy uważają, że czas kończyć Jeżycjadę. Bo to tak, jakbym miała się już raz na zawsze pożegnać się z przyjaciółmi. Tymczasem jednak ja wciąż Borejków nie mam dość i mieć nie będę, nawet gdyby zaczęli się stawać irytujący w swej idealności. Nie, nie, nie!

Te dwa dni spędzone z Borejkami były bardzo przyjemne. Czekam na jeszcze więcej! Już niedługo Feblik...

J.