Kalendarze bardzo mnie zaskoczyły. Ta książka jest zupełnie inna, niż trylogia o Cukierni pod Amorem. Kalendarze są bardzo osobiste i bardzo sentymentalne.
Powieść podzielona jest na dwie części, które nawzajem się przeplatają. Część rozdziałów dotyczy obecnych czasów i teraźniejszości, w której znajduje się autorka. Nie jest to łatwy moment w jej życiu, bo oto jej dorośli już synowie wyprowadzają się z domu, a ona zostaje sama z mężem. Takie chwile jeszcze daleko przede mną, ale mogę sobie wyobrazić i zrozumieć, że to musi być bardzo trudne. W tych niełatwych okolicznościach, autorka wraca do czasów
dzieciństwa. Być może po to by znów odnaleźć siebie? By zdefiniować
siebie na nowo? Powraca więc do okresu, kiedy była wyjątkowo szczęśliwa.
Dzieciństwo Małgosi przypada na niełatwe czasy PRL-u,mimo to jest ono cudowne. Gosia była szczęśliwa, bo otaczała ją miłość i mimo, że jej życie było pozbawione dzisiejszego komfortu, miało ogromny wdzięk i urok. Kalendarze są niezwykle intymne, tak na dobrą sprawę, to są sfabularyzowaną autobiografią, wiemy, że autorka piszę o sobie, używa imion, nazwisk. Odtwarza swoje dzieciństwo, kolekcjonuje wspomnienia, wchodzi w głąb samej siebie, by na nowo odkrywać i przeżywać chwile, które były dla niej tak niezwykle ważne. Bo przecież jest ogrom prawdy w stwierdzeniu, że to właśnie okres dzieciństwa stanowi fundament dla każdego z nas, podkład do tego, jakimi będziemy ludźmi. Wspomnienia Małgosi są naprawdę bardzo urokliwe, chciałabym, żeby moje dzieci miały takie właśnie dzieciństwo. Bez komputerów, bez telewizji, ale za to pełne zabaw, w których używa się dużo wyobraźnii i radości z takich prostych, dziecięcych doświadczeń jak jazda na sankach czy czas spędzony na wsi.
Kalendarze to książka pełna "spokoju". Autorka snuje swoje wspomnienia, analizuje, zastanawia się, czy dobrze pamięta, jak mogli to zapamiętać inni. To powieść o tym, jak ważne są proste, codzienne rzeczy. Jak ważna jest przede wszystkim miłość i rodzina. To dojrzała proza, niby stosunkowo lekka, a jednak niekoniecznie. To książką, która wymaga czytania z dużym zaangażowaniem i skupieniem. Czasami autorka zmusza nas do smutnych refleksji, pokazuje ile tracimy, stając się "dorosłymi", jest jeden cytat w tej powieści, który wyjątkowo mnie wzruszył, na koniec po prostu go przytoczę:
Wtedy chyba jeszcze machała ludziom wyglądającym przez okna pociągów. Może wciąż wierzyła w tym sposobem wysyłaną w świat magiczną moc przekazu. Kto jej potem powiedział, że to głupie, naiwne i dziecinne? Czy kryło się za tym jakieś rozczarowanie, czy też sama zrozumiała, że dorastanie polega na ignorowaniu ludzi jadących pociągiem?
M.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz