piątek, 6 grudnia 2013

Z jeszcze innej beczki... muzykovelove!

Piszę tu głównie o książkach, czasami o filmach, pomyślałam sobie, że może zacznę pisać, raz na jakiś czas, posty o muzyce. Gdzieś, kiedyś, przeczytałam taki wpis: "Jeżeli mam brać kiedykolwiek ślub, to tylko z mężczyzną, który ma więcej książek, niż ja". Mój mąż książek więcej nie miał, ale za to miał dużo, dużo więcej płyt. Zaryzykowałam i ślub wzięłam ;) Mamy więc regały wypchane książkami i regały wypchane płytami. Muzyki zawsze było dosyć dużo w moim życiu, ale teraz cały czas poznaję coś nowego. To by było na tyle- tak tytułem wstępu.
W dzisiejszym poście chciałam napisać o wokalistce, którą naprawdę bardzo lubię i cenię, a jest nią- Ania Rusowicz. Kiedyś, coś około dwóch lat temu, przeczytałam rozmowę z Anią w "Wysokich obcasach". Bardzo spodobało mi się jej spojrzenie na świat! Ania, to córka zmarłej Ady Rusowicz- wokalistki zespołu Niebiesko- Czarni. 
Dwa lata temu artystka wydała swoją pierwszą płytę- "Mój big- bit", na której znajduje się sześć coverów utworów jej mamy i sześć autorskich kawałków. Ania już w wywiadzie oczarowało mnie swoją osobowością, mądrymi wypowiedziami, sposobem życia i urodą, za to po przesłuchaniu płyty całkiem zauroczył mnie jej głos i sposób śpiewania. To niezwykle zdolna wokalistka! Płyty "Mój big- bit" słuchałam tamtej zimy na okrągło. Zachwycił mnie klimat tych piosenek i to, że wraz z nimi mogłam przenieść się do Polski lat 60 i 70. Krążek jest spójny, bardzo dopracowany i nie ma na nim nic, co można by było wykluczyć.
Dwa lata minęły i wokalistka wydała swój kolejny album "Genesis". Zacznę od tego, że bardzo podoba mi się wydanie. Okładka jest fantastyczna (widnieje na niej obraz Julii Curyło). Na płycie znajdują się już jedynie utwory napisane przez Anię.
I znów mamy do przesłuchania dwanaście dobrych, dobranych, tworzących spójną całość utworów, które opowiadają nam jakąś historię. Dużo tu o relacjach międzyludzkich, o miłości, o czasie- o przeszłości, teraźniejszości i przyszłości. Płyta wydaje się być jeszcze dojrzalsza od poprzedniej- niesamowicie dopracowana i przemyślana. Teraźniejszość z przeszłością przeplata się i miesza na każdym kroku. Cała płyta ma swój specyficzny charakter, muzycznie stoi gdzieś na pograniczu bluesa, mocnego rocka, muzyki psychodelicznej, a to wszystko przesiąknięte jest stylem retro. Dużo też tutaj melancholii i liryki. Nie słuchałam całości zbyt wiele razy, więc jeszcze na pewno odkryję w tych dwunastu kawałkach, liczne smaczki.

Na zakończenie dodam, że Ania ujmuje mnie swoją naturalnością i autentycznością. Jest artystką z jednej strony świadomą, dojrzałą, a równocześnie, to co robi, jest całkowicie prawdziwe. Śpiewa tak, jak gdyby musiała, to właśnie wyśpiewać, prosto z serca. Wydaje się, że to, co robi to jej obowiązek, część jej duszy, jej genów, które otrzymała w spadku po rodzicach.

M.

2 komentarze:

  1. bardziej psychodelicznie? ooo to już zacieram ręce!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. oj, zdecydowanie, zdecydowanie, jest inna, sama nie wiem, czy lepsza, nie powiedziałabym tak, ale naprawdę DOBRA!

      Usuń